
Czy nowy prezydent podpisze ustawę o certyfikacji?
Przed nowym prezydentem pierwsze ważne dla gospodarki decyzje. Nie chodzi tu jednak o zapowiadany pakiet projektów ustaw, z modyfikacją projektu Centralnego Portu Komunikacyjnego na czele, a o podjęcie decyzji w sprawie ważnej dla branży budowlanej ustawy. Na ostatnim lipcowym posiedzeniu Sejm przyjął długo wyczekiwaną ustawę wprowadzającą system certyfikacji. Z jednej strony ma ona odformalizować procedury przetargowe, z drugiej – rozwiązać problem wiarygodności podmiotów spoza UE, które niską ofertę cenową łączą często z brakiem wiarygodnych referencji. W czym zatem problem? Ano w tym, że opozycja głosowała przeciw.
Nareszcie certyfikacja wykonawców również w Polsce
O problemie braku rozwiązań, które z powodzeniem stosują na przykład Niemcy, pisałem nieraz. Lata całe trwały negocjacje z Ministerstwem Infrastruktury nad położeniem kresu sytuacji szkodzącej polskim firmom. Także tym małym, albowiem niewiarygodny wykonawca oznacza również kłopoty dla podwykonawców.
Wydawało się, że problem został rozwiązany. Uchwalona ustawa wprowadza dwa nowe rodzaje certyfikacji. Pierwszy potwierdza brak podstaw do wykluczenia, a drugi – zdolność do wykonania zamówienia. Powstanie także baza danych o certyfikowanych wykonawcach. Sam proces certyfikacji będzie dobrowolny, zaś prowadzić go mają akredytowane podmioty. Co istotne, o certyfikat wykonawcy zamówień publicznych będą się mogły ubiegać firmy jedynie z tych pozaunijnych państw, które zapewniają taki samo dostęp do zamówień wykonawcom z Unii Europejskiej.
Rozsądne? Owszem. Dlaczego więc opozycja zagłosowała przeciwko?
Jakie są zarzuty sejmowej opozycji?
Pierwszy zarzut to brak przeprowadzenia postępowania certyfikacyjnego przez państwowy organ i obawa, że oddanie tego postępowania w ręce prywatnych podmiotów może doprowadzić do różnorakich patologii – przyznawania jednym i odmawiania innym wykonawcom. Bądźmy jednak szczerzy: czy urzędy wolne są od takiego ryzyka i jeszcze od politycznych nacisków? Pojawia się także pytanie o czas i koszty budowy państwowego systemu.
Kolejne zastrzeżenie wiąże się z obawą o ciężary dla firm z sektora małych i średnich przedsiębiorstw. Będą musiały one ponosić koszty związane z całym procesem certyfikacji – co prawda nieobowiązkowym, ale de facto firma bez certyfikatu od razu będzie ustawiona w gorszej pozycji. Posłowie PiS podnosili także, iż w tej sytuacji przetargi będą wygrywały wielkie, zagraniczne korporacje, na łasce i niełasce których będą pozostawać polscy podwykonawcy.
Nie rozumiem, skąd taka niska ocena rodzimych przedsiębiorców. O wielkie zamówienia ubiegają się wszak wielkie firmy, a nie małe przedsiębiorstwa bez możliwości ich realizacji. Także firmy polskie. Dlaczego poważny polski podmiot ma się obawiać braku uzyskania certyfikatu? Natomiast może się ich obawiać firma z Azji czy Ameryki Południowej, która będzie mieć problemy z udokumentowaniem swoich realizacji. I o to przecież chodziło. Teoria, że niemiecka czy austriacka firma nie będzie zatrudniać miejscowych, polskich podwykonawców tylko ściągać droższych zagranicznych, a tym samym ponosić wyższe koszty, jest zaś nie warta polemiki.
Najpierw wdrażajmy, potem udoskonalajmy
Trzeba przyznać, że branża budowlana krytykowała i krytykuje wiele przepisów tej ustawy – ale przyznaje, że ważniejsze jest szybsze uporządkowanie rynku, niż grzebanie się przez kolejne parę lat w szczegółach. Te bowiem można naprawić w drodze nowelizacji. Jeśli posłowie opozycji nie posłuchali branży budowlanej, to powinien zrobić to nowy prezydent. Podpisać ustawę i może zacząć rozmawiać o pomysłach na poprawę tego, co w niej poprawy wymaga. W tym przypadku zasada: skoro czekali tyle lat, to mogą jeszcze trochę poczekać – nie ma zastosowania. Choćby dlatego, że od wiarygodności wykonawców zależą inwestycje ściśle związane z bezpieczeństwem Polski.
Źródło Salon24.pl, blog Krzysztofa Przybyła, prezesa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego