Jak walczyć z dezinformacją? Blog Krzysztofa Przybyła
Zamkną, nie zamkną? – można sparafrazować słynną niegdyś piosenkę Tadeusza Rossa. Mowa o mediach społecznościowych z platformą X na czele. Całkiem poważni politycy w Polsce i w Europie nie wykluczają odebrania Europejczykom dostępu do amerykańskiego serwisu po tym, jak ten złagodził reguły dotyczące walki z dezinformacją. Nie ma róży bez kolców: szeroki dostęp do błyskawicznej informacji zawsze niesie ze sobą zagrożenia równie szeroką i błyskawiczną dezinformacją. A pomysły na odcinanie dostępu do komunikacji jako panaceum na plagę dezinformacji przypomina pomysł na prohibicję jako walkę z alkoholizmem. I skutki mogą być podobne.
Zakaz X jak prohibicja?
Zakaz sprzedaży alkoholu w Stanach Zjednoczonych miał wzmocnić morale społeczeństwa i położyć kres pladze pijaństwa. Rezultatem był zaś ogromny rozwój przestępczości zorganizowanej, społeczne przyzwolenie na łamanie głupiego – zdaniem obywateli – prawa i postrzeganie pijaństwa jako obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Politycy dowodzą jednak, że historia bynajmniej nie jest nauczycielką życia. Od lat trwają próby skutecznej kontroli mediów społecznościowych po to, by nie były platformami do siania nienawiści, dezinformacji, wpływania na procesy demokratyczne. Problem w tym, że trudno wyznaczyć linię takich ograniczeń. Nie ma wątpliwości, że treści nawołujące do łamania prawa, treści rasistowskie i gloryfikujące przemoc powinny być skutecznie usuwane. To nie budzi kontrowersji poza skrajnymi środowiskami. Ale już blokowanie treści dotyczących klimatu, zwłaszcza broniących energetyki opartej o surowce kopalne czy kwestionujących globalne ocieplenie, wywołuje mieszane uczucia nie tylko u przeciwników Zielonego Ładu. Pojawia się bowiem fundamentalne pytanie: czy fakt, że dany przekaz wydaje nam się irracjonalny i sprzeczny z badaniami naukowymi jest powodem, by zakazywać jego głoszenia?
Silna pokusa dla każdej władzy
Podobnie rzecz się ma z cenzurowaniem treści, ogólnie nazywanych „godzącymi w demokrację”. Tu znowuż mamy do czynienia z paradoksem: istotą demokracji jest ścieranie się różnych poglądów, publiczna dyskusja, w której można wytknąć również kłamstwa tym, którzy je głoszą. Czy rządowa kontrola nad jakością demokracji nie będzie przypadkiem gwoździem do trumny tejże demokracji? A jeśli uznamy za stosowne, by władza decydowała o tym, co jest treścią „godzącą w demokrację” w social mediach, to jakie mamy argumenty, by przed taką arbitralnością uchronić tradycyjne portale internetowe, telewizję czy prasę?
Życie nie znosi pustki, zatem blokowanie jednych social mediów spowoduje, że popularność zyskają inne. W tym takie, które faktycznie będą poza jakąkolwiek kontrolą. Zakazane treści, niczym whisky w czasach prohibicji, zyskają walor owocu zakazanego, który tym bardziej smakuje, im bardziej państwo stara się go obrzydzić. Zresztą ci sami politycy, którzy chcą dyskutować o zamknięciu platformy X, są na tejże platformie bardzo aktywni…
Wolności są fundamentem liberalnej demokracji
Nade wszystko takie pomysły, kojarzące się nam, Polakom, ze słusznie minioną epoką, świadczą o pewnego rodzaju intelektualnym lenistwie. Od lat pedagodzy uczą rodziców, że dziecka nie wychowa się zakazami, ale trzeba wyjaśniać im otaczający je świat. Politycy uznali, że dorosłych te reguły już nie obowiązują. Bo wszak prościej i taniej zakazać kwestionowania Zielonego Ładu, niż cierpliwie tłumaczyć, dlaczego nie ma alternatywy dla inwestycji w OZE. Łatwiej blokować niemądre wpisy w rodzaju: „skoro mamy globalne ocieplenie, to dlaczego za oknem śnieg?” niż w skuteczny sposób pokazać, że zmiany klimatyczne nie są wymysłem lobby antywęglowego. Dzisiaj większość Polaków, co pokazują wszystkie badania, zgadza się z inwestowaniem w zieloną energetykę – jak widać, kwestionujące ten kierunek treści w różnych mediach przegrały z rzetelną edukacją.
Wolność słowa, wolność zgromadzeń i swoboda prowadzenia działalności gospodarczej to fundamenty liberalnej demokracji. Państwo powinno w nie ingerować tylko w niezbędnym zakresie, a w razie wątpliwości stosować interpretację rozszerzającą, a nie zawężającą te wolności. Nawet wówczas, gdy zakazy i ograniczenia wydają się decydentom atrakcyjną drogą na skróty. Tak w sferze zamykania social mediów, jak i wówczas, gdy idzie np. o regulowanie stawek wynajmu mieszkań czy rozszerzanie listy branż, w których potrzebne są specjalne koncesje i zezwolenia. Nie idźmy tą drogą.
Źródło Salon24.pl, blog Krzysztofa Przybyła, prezesa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego