
Kary nie rozwiążą problemów finansowych polskich firm
W zeszłym tygodniu pisałem o obawach pracodawców związanych z rządowym projektem zmian w przepisach o zatrudnianiu cudzoziemców. Do dyskusyjnych przepisów doszedł jeszcze jeden, zgłoszony (i przegłosowany) przez posłów podczas drugiego czytania projektu. Chodzi o znaczące podniesienie (do 60 tys. zł) kary dla pracodawców, którzy zalegają z wypłatą wynagrodzenia dla pracownika za okres co najmniej trzech miesięcy. Czy nieuczciwych pracodawców należy karać? Bez wątpienia. Ale czy zaległości w wypłacie wynagrodzeń zawsze są wynikiem nieuczciwości? Oczywiście, że nie.
Czy posłowie wiedzą, co jest przyczyną zaległości w wypłatach?
Jeżeli celem omawianej regulacji ma być zmuszenie pracodawców, by nie zalegali z wypłatami, to świadczy to wyłącznie o kompletnym niezrozumieniu funkcjonowania rynku przez naszych prawodawców. Pomijam już fakt, że pracownik, który oczekuje na swoje pieniądze, wolałby przelew na swoje konto, a nie na konto państwowego urzędu.
Zacznijmy od tego, że prawo dość silnie chroni pracownika przed próbami nierozliczenia się ze strony pracodawcy. Pracownik może żądać odsetek od zaległej wypłaty (odsetki nie podlegają opodatkowaniu ani oskładkowaniu). Może również domagać się odszkodowania, a także rozwiązać stosunek pracy ze skutkiem natychmiastowym. Czy dołożenie do tego 60 tys. zł kary spowoduje, że problem zniknie? A przede wszystkim – czy autorzy regulacji mają dane, w ilu przypadkach zaległości w wypłacie wynagrodzenia wynikają ze złej woli pracodawcy, a w ilu z problemów finansowych przedsiębiorstwa? Chętnie bym się z takimi danymi zapoznał, bowiem wówczas moglibyśmy stwierdzić, czy to faktycznie pracodawcy z premedytacją oszukują pracowników, czy też to państwo nie jest w stanie pomagać firmom, które znajdują się w finansowej zapaści.
Rośnie liczba upadłości – tu należy szukać problemu
Wrzucanie do jednego worka pracodawców z obu wyżej wspomnianych grup jest niecelowe i nieuczciwe. Firma, która walczy o przetrwanie i zalega z wypłatami dlatego, bo utraciła finansową płynność, nie stanie na nogi od wymierzenia wielotysięcznej kary. Po prostu ta kara – nieściągalna – powiększy listę obciążeń i zmniejszy szansę na to, że pracownicy kiedykolwiek swoje pieniądze odzyskają. Patrząc na rosnącą w ostatnich dwóch latach liczbę upadłości śmiem zaryzykować tezę, że zaległości w wypłatach mają przede wszystkim swoje źródło w problemach polskich firm. Te zaś – i w złych regulacjach państwa, i w złej kondycji europejskiej gospodarki. Podniesienie kar dla przedsiębiorców żadnego z tych problemów nie rozwiąże.
Co zaś z osobami, które prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą i rozliczają się na fakturę? A przecież to spory wycinek rynku pracy – z uwagi na specyfikę wielu zawodów. Te osoby nie korzystają z dobrodziejstw silnej ochrony i nie skorzystają z bardzo wątpliwej ochrony w postaci surowych kar. Mamy więc dzielenie uczestników rynku pracy na dwie kategorie. Czy słusznie?
Trudno deregulować bez zaufania do przedsiębiorców
Omawiana regulacja, podobnie jak chaotyczne regulacje o zatrudnianiu cudzoziemców, wpisuje się w fatalny trend, który niestety znowu się odradza. Chodzi o założenie, że przedsiębiorca z definicji jest osobą podejrzaną, która bez patrzenia na ręce i bez surowych kar będzie oszukiwać wszystkich wokół, od pracowników po państwo. To zaś będzie miało nie tylko negatywne skutki społeczne (bo skoro pracuję dla potencjalnego złodzieja, to sam mogę go oszukiwać), ale i zahamuje potrzebną korektę prawa. Bowiem każda propozycja zmiany czy zniesienia krępujących gospodarkę przepisów będzie odrzucana argumentem, że państwo musi kontrolować każdy krok przedsiębiorców. A jeśli tak, to szumnie ogłaszane plany deregulacyjne stają pod znakiem zapytania.
Źródło Salon24.pl, blog Krzysztofa Przybyła, prezesa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego