Krzysztof Przybył: Kiedy w końcu zmienimy archaiczną ustawę antyalkoholową?
Do tego, że nasze państwo bardzo często działa w trybie doraźnych akcji (działania podejmowane dopiero wówczas, gdy coś zbulwersuje opinię publiczną), zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Sprawa alkotubek, w którą zaangażowało się wielu polityków z premierem na czele, mogłaby być dobrym punktem wyjścia do zmiany archaicznego prawa regulującego dostęp do alkoholu w Polsce. Z pierwszych zapowiedzi wynika jednak, że szanse na to wciąż są niewielkie.
Ustawa z epoki stanu wojennego
Prawo regulujące zwalczanie alkoholizmu, a tym samym stanowiące fundament dla szczegółowych regulacji związanych z obrotem napojami wyskokowymi, pochodzi sprzed ponad czterdziestu lat. Powstawało w zupełnie innej epoce, w innych realiach społecznych i gospodarczych. Mimo tego, że eksperci wiele razy zwracali uwagę na niedostosowanie prawa do dzisiejszych wyzwań i zagrożeń, ustawa z czasów „słusznie minionych” ma się całkiem dobrze.
Przypomnę, że jednym z założeń tejże ustawy jest rozróżnienie trunków rzekomo mniej i bardziej niebezpiecznych. Krótko mówiąc: skoro w czasach, gdy ustawa powstawała, konsumenci mieli w zasadzie do wyboru wódkę i piwo, to już lepiej, by raczyli się piwem, niż wódką. Dzisiaj wybór jest znacznie większy, a przecież niezależnie od etykiety, alkohol spożywany w postaci piwa, wina, wódki czy szampana pozostaje tym samym alkoholem i nikt rozsądny tego nie kwestionuje.
„Małpki” i niby-piwa mają się dobrze
Kilka lat temu toczyła się dyskusja nad zmianą sposobu naliczania akcyzy na piwo, które jest napojem traktowanym w polskich realiach preferencyjnie – począwszy od możliwości reklamowania się w przestrzeni publicznej, a na zasadzie naliczania akcyzy skończywszy. Naliczanie akcyzy przede wszystkim od zawartości chmielu skutkuje tym, że oprócz szlachetnych trunków mamy w sklepach „wyroby piwopodobne” o zawartości alkoholu nawet powyżej 10% i niezwykle tanie. Poprzedni rząd zabrał się, też bez większego efektu, za „małpki” – czyli alkohol w małych buteleczkach i na tym problemie poległ.
Jest nowe rozdanie a na dobrą sprawę nadal nic się nie zmieniło. Sklepowe półki i lodówki pełne są „małpek”, a żeby przekonać się o skali ich konsumpcji, wystarczy przejść się po centrum Warszawy czy innych miast i policzyć puste buteleczki na trawnikach. Zapewniam, że nie jest tego mało. Niby-piwa po kilka złotych, spożywane przez tych, dla których „małpki” są zbyt drogie, także są dostępne w prawie każdym sklepie.
Obecny rząd chce zakazać nocnej sprzedaży alkoholu… na stacjach benzynowych. Tak, jakby to kierowcy kupowali i na miejscu spożywali wódkę, wino czy piwo. Tymczasem w większych miastach bez trudu można znaleźć całodobowe sklepy z alkoholem. Stracą właściciele stacji, zyska kto inny. Zdecydowanie nie jest to żaden przełom, żadne rozwiązanie problemu.
Dobre prawo zamiast nagonki
Zresztą powszechna dostępność alkoholu w postaci gotowej do spożycia to nie jedyna społeczna kwestia, wymagająca uregulowania. Media i specjaliści alarmują także o modzie na jednorazowe, smakowe e-papierosy wśród młodzieży. Tu dochodzi praktycznie niekontrolowana przez państwo sprzedaż tych wyrobów przez Internet. I problem ten, jeśli nie zostanie szybko opanowany, będzie narastał.
Żadna władza nie kwapi się do tego, aby znacząco ograniczyć dostępność alkoholu. Z prostego powodu. To bardzo ważny zastrzyk finansowy i dla gmin, i dla budżetu państwa. Jeśli odbierze się przychody samorządom, to trzeba będzie jakoś je zastąpić. A z pustej państwowej kiesy więcej pieniędzy się nie wydobędzie.
Potrzeba stanowczych, odważnych decyzji – konsultowanych ze specjalistami, ale też z biznesem. Nie można akceptować sytuacji, gdy konsekwencje złego prawa ponosić ma przedsiębiorca, działający w ramach obowiązujących przepisów. Czym innym jest presja społeczna, medialna, a czym innym szukanie przez urzędników sposobu, by przyprzeć do ściany firmy działające w tej branży. Jeśli przepisy są złe – zaś te regulujące dostępność alkoholu są właśnie złe – to niech urzędnicy i politycy zabiorą się za ich zmianę, a nie przerzucają odpowiedzialność na innych.
Wydaje się, że rozsądne uregulowanie dostępności do alkoholu jest kwestią, która łączy ponad partyjnymi podziałami. Tym bardziej dziwi niemrawe działanie w tej sprawie kolejnych rządzących ekip.
Źródło: Salon24.pl, blog Krzysztofa Przybyła, prezesa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego