Krzysztof Przybył: Pracodawcy w sprawie migracji zarobkowej
Jedenaście organizacji zrzeszających pracodawców oraz organizacje branżowe podpisały apel do rządu o „otwarte i przychylne podejście do legalnej, zrównoważonej imigracji zarobkowej”. Fakt, że polskiej gospodarce brakuje rąk do pracy, a polskiemu, starzejącemu się społeczeństwu potrzeba ludzi, którzy będą pracować na emerytury obecnych trzydziesto- i czterdziestolatków, nie podlega dyskusji. Natomiast stale aktualny jest inny ważny problem, sygnalizowany wielokrotnie również za czasów poprzedniego rządu: brak jakiejkolwiek wizji długofalowej polityki migracyjnej.
Dać pracę – i co dalej?
„Rozumiejąc napięcia wynikające z sytuacji geopolitycznej, wyzwań stojących przed Unią Europejską, a także agresywnego nastawienia państw takich jak Rosja, a jednocześnie jasno rozróżniając imigrację legalną od nielegalnej i wspierając skuteczną i bezkompromisową walkę z tym drugim zjawiskiem, pragniemy podkreślić znaczenie imigracji zarobkowej dla wzrostu zamożności Polski. Bezpieczeństwo jest wartością nienegocjowalną — da się ją jednak pogodzić z kontrolowanym, koniecznym otwarciem na tych cudzoziemców, którzy swoją pracą przyczyniają się do tworzenia wspólnego bogactwa” – czytamy w tymże apelu. I znowu, czy można to zakwestionować? Nie można.
Niemniej po lekturze takiego apelu nasuwa się inne istotne pytanie: czy ludzie, którzy przybywają, a wedle organizacji pracodawców mają w jeszcze większej ilości przybywać do Polski w poszukiwaniu legalnej pracy, mogą być traktowani wyłącznie jako pracownicy kontraktowi? Ot, coś w rodzaju polskich specjalistów, którzy jeszcze w czasach PRL pracowali przy zagranicznych inwestycjach. Przyjadą – z rodzinami – na rok, dwa, może pięć, a jak ich praca przestanie być potrzebna, po prostu spakują walizki i wrócą do swoich krajów.
Bez błędów Zachodu
W omawianym dokumencie taki problem nie został nawet zarysowany. A szkoda, bo część jego sygnatariuszy, m.in. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, za czasów poprzedniej ekipy bardzo słusznie wskazywała na potrzebę mądrej i długofalowej polityki migracyjnej. Takiej, która będzie miała wpływ na dywersyfikację kierunków migracji zarobkowej i takiej, która pozwoli uniknąć problemów, które dzisiaj podpalają Zachód. Przypomnę, że kilkadziesiąt lat temu rządząca w zachodnich państwach konserwatywna prawica szeroko otworzyła bramy przed pracownikami spoza Europy. Miała to być alternatywa dla „roszczeniowych” europejskich pracowników. Okazało się, że gdy koniunktura się skończyła, owi pracownicy pozostali. Pozbawieni wsparcia, perspektyw, społecznie odrzucani stali się prawdziwym problemem.
Polityka w zakresie migracji zarobkowej powinna być kształtowana w porozumieniu z przedsiębiorcami. Ale żeby można było ją nazwać polityką, a nie tylko doraźnym działaniem, musi wybiegać dalej, niż rok-dwa naprzód. Musi również uwzględniać fakt, że Polska należy dzisiaj do tych państw UE, których społeczeństwo najszybciej się starzeje. Ten rok przyniósł nam smutny rekord: najniższy wskaźnik urodzin w historii powojennych pomiarów. Zatem potrzebujemy nie tylko rąk do pracy teraz-zaraz (bo, odpukać, koniunktura się dotąd utrzymuje, mimo niepokojących sygnałów z rynku), ale potrzebujemy też, mówiąc kolokwialnie, załatać ubytki społeczne.
Trzy kluczowe pytania
Wbrew temu, co zaakcentowano w apelu, nie mniej lub bardziej uzasadnione obawy o bezpieczeństwo są w tym zakresie najważniejsze. Wszak chodzi o migrantów legalnych, przyjeżdżających do nas pracować. Najważniejsza jest odpowiedź – wspólna, rządu i pracodawców – na trzy kluczowe pytania.
Pierwsze brzmi: czy jesteśmy gotowi i czy potrafimy zakomunikować Polakom, że wielu z tych, którzy tu przyjadą, zostanie u nas z rodzinami na stałe? Po prostu, jak nie tak dawno Polacy, zdecyduje się na budowanie życia w lepszych warunkach, niż te, na które mogą liczyć u siebie. Drugie pytanie: czy mamy scenariusz na wypadek, gdy polska gospodarka ugnie się pod ciężarem kryzysu, a setki tysięcy zagranicznych pracowników z miesiąca na miesiąc straci pracę? Trzecie pytanie: czy, po obnażeniu przez komisję ds. afery wizowej braku monitoringu państwa w zakresie wydawanych wiz, jesteśmy gotowi wdrożyć rozwiązania, które zapobiegną wizowym patologiom? I nie tyle chodzi tu o zagrożenia terrorystyczne, co o proceder wydawania wiz ludziom, którzy nie chcą pracować w Polsce, a chcą jedynie dostać się do strefy Schengen, aby korzystać z unijnych świadczeń socjalnych.
Przedsiębiorcy nie mogą jedynie żądać odpowiedzi na te pytania od rządu, ale powinni wziąć udział w przygotowaniu rozsądnych rozwiązań. Wciąż jeszcze mamy szansę nauczyć się na błędach państw „starej Unii Europejskiej”.
Źródło: Salon24.pl blog Krzysztofa Przybyła, prezesa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego