Refleksje między wyborami
Krzysztof Przybył: Wybory samorządowe za nami, a przed nami głosowanie na europarlamentarzystów. Dobry moment, by pokusić się o garść wniosków z kwietniowych wyborów i zastanowić się, mówiąc Rafałem Trzaskowskim, „o czym będą” te czerwcowe.
Wybory pełne niespodzianek
Jeśli chodzi o wybory samorządowe, to nasuwają się dwa wnioski optymistyczne i jeden nieco pesymistyczny. Zacznijmy od tych pierwszych.
Okazało się – dla niektórych było to doświadczenie bardzo bolesne – że nie ma cudownej recepty na zapewnienie sobie przychylności wyborców. Nie jest nią sprawowanie długich i owocnych rządów w mieście, nie jest pierwsze miejsce na liście, nawet w połączeniu z rozpoznawalnością. Ba, nie jest nią nawet aktywna i kosztowna kampania. Okazało się bowiem, że tych rozpoznawalnych i aktywnych przeskakują osoby z dalszych miejsc danej listy wyborczej, jeśli postawią na kampanię kreatywną. A kreatywność oznacza dzisiaj nie tyle pomysł na ulotkę bądź billboard, ale skuteczne i niebanalne działania w Internecie. Niespodzianki być może jeszcze przed nami, bowiem w wielu gminach druga tura wyborów na wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. I oby nie był to plebiscyt za tym czy innym politycznym ugrupowaniem, a za konkretnymi osobami i ich programami.
Czy uda się podciągnąć frekwencję?
Drugi z optymistycznych wniosków jest taki, iż politykom nie udało się przekształcić wyborów samorządowych w przedłużenie wyborów parlamentarnych, tzn. w głosowanie na partyjne szyldy. Ugrupowania, które kampanię samorządową oparły niemal w całości na sprawach o wymiarze ogólnym, a nie regionalnym i lokalnym, nie osiągnęły znaczących wyników. W niejednym mieście dobry wynik zrobili ci kandydaci na burmistrzów i prezydentów, którzy szyldy partyjne schowali na drugi plan, a mówili o tym, co zamierzają robić dla lokalnej społeczności. Jest jasne, że ta duża polityka wciąż rzutuje i musi rzutować na decyzje głosujących w tych wyborach; ale nie musi i nie powinno to oznaczać głosowania tylko ze względu na partyjne poparcie dla kandydata.
Wniosek pesymistyczny jest taki, że nie udało się zbliżyć do rekordowej frekwencji z 15 października ubiegłego roku. A przecież była to szansa wypowiedzenia się w kwestiach, które dotyczą wszystkich nas bezpośrednio – nowych inwestycji lokalnych, strategii rozwoju miast i gmin, sposobu zarządzania. Nad tym, by bardziej zmobilizować elektorat w wyborach samorządowych, powinni popracować i politycy, i społecznicy. Nie kryję, że wierzę w kreatywność i zapał tych ostatnich.
Czy będziemy głosować za wizją, czy za sloganami?
Dwa miesiące dzielą nas od kolejnych ważnych wyborów. Będą one – chyba pierwszy raz w ciągu dwóch dekad naszej obecności w Unii Europejskiej – nie tyle głosowaniem nad tym, w jaki sposób załatwiać w Unii ważne dla Polski sprawy, ale również nad samą przyszłością Unii Europejskiej, kierunkiem, w którym będzie zmierzać. Nie tylko zresztą w Polsce. Z badań wynika, że wyraźnie wzrosła grupa ludzi, którzy uważają, że korzyści z członkostwa w UE są równoważone przez obciążenia. Czyli – bilans na zero. Pocieszające jest, że przewaga strat nad korzyściami to opinia wciąż nielicznej grupy, niemniej czasy, gdy Polska była najbardziej euroentuzjastycznym państwem Wspólnoty, mamy definitywnie za sobą.
Jak to u nas, stosunek do UE również rozkłada się zgodnie z poparciem dla politycznych obozów. Ponad 90% wyborców Koalicji Obywatelskiej dostrzega zdecydowaną przewagę korzyści, zaś ponad 70% wyborców PiS równowagę korzyści i obciążeń bądź przewagę tych ostatnich. A to źle wróży merytoryce czekającej nas kampanii. Nie chodzi wszak o to, by jeden obóz malował fałszywy, idylliczny obraz Unii, a drugi przedstawiał ją niczym biblijnego Behemota. Chodzi o to, co zmienić – z korzyścią dla Polski – i w jaki sposób skutecznie to uczynić. Jednak łatwiej szermować pustymi hasłami, co wie każdy, nawet początkujący polityk.
Salon24.pl Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego