Jak zachęcić biznes do wspierania młodych sportowców
Krzysztof Przybył: To nie był wynik na miarę naszych oczekiwań, ale z drugiej strony – czy kiedykolwiek my, Polacy, jesteśmy zadowoleni ze sportowych osiągnięć naszych zawodników? Patrzmy na drzewa, nie na las: igrzyska w Tokio pokazały, że mamy reprezentantów, którzy zwyciężają z najlepszymi. Spada na nich zasłużony deszcz gratulacji, zapewnienia o wsparciu w dalszej karierze, ale przy okazji pojawiają się pytania: jakie nasi sportowcy mają warunki do rozwijania swych talentów?
W mediach społecznościowych takie pytania, nierzadko formułowane w bardzo gorzkim tonie, towarzyszyły deklaracjom wielkich firm o objęciu naszych medalistów specjalnymi programami. Cóż, każdy chce się pokazać przy gwiazdach, ale chętnych do inwestowania w przyszłe gwiazdy jest znacznie mniej. A przecież dzięki takim inwestycjom nasze medalowe oczekiwania na światowych zawodach mogłyby zostać spełnione. Cudów nie ma: bez odpowiednich warunków, bez odpowiedniego zaplecza sportowy talent się nie rozwinie. A jak przyszłościowe mogą to być inwestycje, pokazuje podręcznikowy już przykład Polkomtela, operatora sieci Plus, który objął opieką siatkarzy-juniorów, a między innymi dzięki tej opiece mogli oni kilka lat później sięgnąć po najwyższe laury.
Siedem lat temu wielkie wzburzenie wywołała wypowiedź tenisisty Jerzego Janowicza: „Jesteśmy krajem, w którym nie ma jakiejkolwiek perspektywy (…). Trenujemy gdzieś po szopach i to nie tylko w tenisie”. Uważano, że koloryzuje, że przesadza. Te okrzyki oburzenia ucichły, gdy medalista Mistrzostw Europy, zapaśnik Damian Janikowski pokazał, że trenuje w nieremontowanej od trzydziestu lat, zagrzybionej hali. Czy w ciągu tych siedmiu lat wiele się zmieniło? Na pewno nie wszędzie.
Oto przykład z ostatnich dni. Wielką niespodziankę sprawił nam wszystkim, a przede wszystkim sobie, Dawid Tomala, zdobywając złoty medal w chodzie na 50 km. A warto dodać, że był to jego drugi w życiu ukończony start na tym dystansie. „Ale beka!” – powiedział przekraczając linie mety. „Beka” była tym większa, że do końca ubiegłego roku Tomala pracował na budowie, by zarobić na przygotowania do igrzysk - „Nie było łatwo, po normalnej pracy wielokrotnie nie miałem już sił na swój trening. Nie żałuję, choć kosztowało mnie to mnóstwo wysiłku, także psychicznego”. Niesamowita historia Dawida Tomali musiała dotrzeć do premiera Morawieckiego, który na Twitterze oznajmił: – „Chcemy, żeby jego fantastyczna sportowa kariera trwała, ale już bez konieczności zarabiania na sportową pasję po treningach. Poprosiłem zarząd Totalizatora Sportowego, aby objął naszego Mistrza opieką sponsorską.”
Ten przykład najlepiej pokazuje jak działa w praktyce zasada centralnego sterowania finansowaniem sportu, w zależności od stopnia nagłośnienia przypadku. I nic się nie zmieni dopóki nie powstanie mechanizm zachęcający firmy, nie tylko państwowe, do łożenia na przyszłych mistrzów.
Chętnie zrzucamy odpowiedzialność za takie sprawy na państwo, zapominając, że państwo nie ma swoich pieniędzy – ma tylko nasze podatki. Czy jesteśmy gotowi wyłożyć z własnych zarobków więcej na sport? Przecież już zapowiedź podniesienia składki zdrowotnej dla lepiej zarabiających wywołała ogromne protesty (inna sprawa, czy podniesienie tej składki przyczyni się do uzdrowienia naszej służby zdrowia…). Państwo może jednak – i powinno – stworzyć warunki, które zachęcą przedsiębiorców do wspierania sportu. Nie tylko wielkie, kontrolowane przez Skarb Państwa spółki, choć akurat one robią tu naprawdę dużo.
Pieniądze są ważne, ale równie ważne są mechanizmy, które zachęcają do łożenia na sport. Polski system podatkowy pod tym względem jest konsekwentnie bardzo niechętny prywatnym inicjatywom – państwo woli zabrać pieniądze i rozdzielić je wedle własnego uznania, niż dopuścić, by podatnik sam mógł zdecydować, czy i jaki ważny społecznie cel chce wesprzeć. Mamy symboliczny 1 procent, z którego korzysta wiele lokalnych, wartościowych inicjatyw – i Polacy coraz chętniej w ten sposób wspierają to, co na wsparcie zasługuje. Dlaczego nie wykorzystać tego sprawdzającego się mechanizmu szerzej?
Żeby pieniądze trafiły tam, gdzie są najbardziej potrzebne, konieczne jest stworzenie mapy potrzeb polskiego sportu. Nie jestem pewien, czy władze w Warszawie mają dobre rozeznanie, gdzie sytuacja wymaga pilnego wsparcia, gdzie nie starcza środków ze skromnych budżetów samorządowych i publicznych programów. Wyrównywanie szans – szans na sportową karierę – to w tym przypadku hasło, które należy rozumieć dosłownie.
Wielu polskich sportowców, którzy mają za sobą błyskotliwe sukcesy, z pełnym przekonaniem angażuje się we wspieranie młodych zawodników. Wie, co należy naprawić, chętnie podpowie, jak to zrobić. Podczas wydarzeń organizowanych przez Fundację „Teraz Polska” nieraz o tym rozmawialiśmy. Są do dyspozycji. Czy politycy i urzędnicy zechcą skorzystać z ich pomocy? Mam nadzieję, że kiedyś – oby szybciej, niż później – to nastąpi.
Źródło: Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego "Teraz Polska", Natemat.pl