Morski kraj bez stoczni?
Krzysztof Przybył
Nie wiem, czy śledzą Państwo na bieżąco wymianę ciosów między rządzącymi a opozycją. Nie sądzę - bowiem na dłuższą metę staje się to niezwykle nużące. Dodam więc, że ostatnio politycy pokłócili się o stocznie, a mianowicie o to, kto Stocznię Gdańską chciał pogrążyć, a kto uratował. Jeśli już chcemy mówić o stoczniach, to najlepiej o tym, co się dzieje z zapowiedziami ich restrukturyzacji.
W marcu ubiegłego roku ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki ogłosił „Strategię na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”. Zgodnie z nią, stocznie miały stać się jednym z kół zamachowych polskiej gospodarki. W ramach tejże strategii przewidziano Projekt Batory, dzięki któremu sektor stoczniowy miał skupić się na „produkcji, innowacyjnych produktów i wyspecjalizowanych jednostek o wysokiej wartości dodanej.” A to wszystko do roku 2020.
Pozostały więc dwa lata. Godny pochwały Projekt Batory niestety wciąż pozostaje projektem jedynie na papierze, bowiem chęci są, ale nie ma zamówień. W czerwcu br. Instytut Studiów Wschodnich podał, że nasz kraj zajmuje odległe, bo 22. miejsce wśród światowych producentów statków, a polskie stocznie są z reguły nieefektywne i nie mają wieloletnich kontraktów na budowę dużych jednostek.
Oczywiście, w ciągu roku trudno oczekiwać cudu, lecz trzeba przypomnieć, że konsolidacja przemysłu stoczniowego, która miała zmienić losy tej gałęzi polskiego przemysłu, trwa od 2014 roku. Tak, jak od mieszania herbata nie zrobi się bardziej słodka, tak od łączenia, dzielenia i ogłaszania strategii zamówień dla stoczni nie przybędzie. Mieszanie się przez polityków w gospodarkę w wielu przypadkach przynosi więcej szkody, niż pożytku. W przypadku polskich stoczni byłoby inaczej. Byłoby, bo jak na złość wówczas, kiedy potrzeba konkretnych decyzji, politycy unikają ich jak ognia.