Przywództwo w czasach zarazy
Prof. Andrzej Rychard, dyrektor IFiS PAN
Epidemia obnaża różne słabości dzisiejszej polityki, gospodarki czy w ogóle instytucji. Zarazem jednak stanowi szansę na ich pozytywną zmianę. Jest sytuacją kryzysową. A kryzysy mają to do siebie, że są czasami przełomu: oczywiście zmiana, która w ich wyniku zajdzie, nie musi być pozytywna, może być zmianą na gorsze. Może też, co w istocie byłoby pogorszeniem sytuacji, utrwalić nawet stan istniejący. Stan, w którym wiele instytucji przechodzi test i nie wszystkie go zdają.
Jeśli widzę jakąś szansę na scenariusz optymistyczny oznaczający odrodzenie przywództwa odwołującego się do prawdziwych priorytetów i demokratycznych instytucji, to opieram to przewidywanie o zmiany, jakie zaszły w ciągu ostatniego trzydziestolecia. Mamy jednak społeczeństwo bardziej wykształcone, mniej, mimo nierówności, biedne, wciąż dążące do utrzymania związków z Europą (mimo jej własnych problemów z tożsamością). Te czynniki, które opisują twarde zmiany, jakie zaszły w strukturze naszego społeczeństwa, pozwalają widzieć w nich pewną siłę nacisku na potrzebne zmiany instytucjonalne. To byłby nacisk na wspomnianą wcześniej konieczną zmianę priorytetów: rozwój społeczny, a nie tylko gospodarczy, odrzucenie fetyszu „narracji” i zwrócenie uwagi na istotę. Innymi słowy, wszystko to, co mogłoby uczynić bardziej prawdopodobną budowę prawdziwszego ładu instytucjonalnego i prawdziwszej polityki. To byłaby zarazem odbudowa przywództwa.
Jest jeden dodatkowy czynnik, który czyni ów pozytywny scenariusz nieco bardziej prawdopodobnym. Mediatyzacja polityki, dominacja „narracji”, rola celebry w polityce idą jakoś w parze z silną obecnością irracjonalizmów w polityce i w ogóle w życiu społecznym. A przecież to na podglebiu irracjonalizmów wyrastają populizmy i autorytaryzmy. A wszystko to przecież dzieje się w dobie, którą Steven Pinker słusznie nazywa w swej znanej książce „nowym oświeceniem”. To zadziwiające, jak wiele głupoty znajduje swe miejsce w dobie rozumu. To nie tylko skrajne przypadki, takie jak np. ruchy antyszczepionkowe, to w ogóle generalne przyzwolenie na nadszarpywanie autorytetu nauki – która zapewne jest częściowo sama temu winna, nie potrafiąc przekonać do rozumu sporej części społeczeństw. Nie potrafiąc znaleźć – przepraszam za wyrażenie – skutecznej „narracji” trafiającej do tych społeczeństw. Do tych społeczeństw, które skądinąd z osiągnięć rozumu tak obficie korzystają w życiu codziennym. Swoją drogą ciekawe, jak często ci sami, którzy wiedzą, jak korzystać z Internetu i komputerów, używają ich do promocji irracjonalizmów. Wszystko to powoduje, że tzw. evidence based politics, czyli polityka oparta o twarde, naukowe dowody, wciąż w różnych krajach pozostaje raczej baśnią o żelaznym wilku niż rzeczywistością.
I kto wie – może teraz to się zacznie zmieniać. Widać, jak ważna jest nauka w walce z epidemią. Nauka staje się coraz bardziej obecna w życiu codziennym i w mediach. Już trochę mniej celebrytów, a trochę więcej specjalistów. I chyba zaczynamy ich słuchać. Widzimy, jak pozytywnie różny jest ich język od języka np. polityków. I nawet być może powoli przekonujemy się, że fakt, iż nie wszystkie prognozy są identyczne, niekoniecznie znaczy, że któreś są ewidentnie złe. Mogą być oparte o różne założenia. Uczymy się, że nauka to też spór, byle prowadzony w ramach odpowiednich rygorów metodologicznych. To moim zdaniem wielka lekcja i wielka szansa. Oby jednak wzrost racjonalizmu w sferze publicznej spotkał się z rosnącym racjonalizmem społeczeństw. Doświadczenia ostatnich dziesięcioleci – choćby nasz przykład – pokazują, że owe społeczeństwa mimo wszystko są do tego zdolne.
Opublikowano fragment artykułu, pełna analiza ukaże się niebawem w Magazynie Teraz Polska