Pułapki ustawy frankowej
Krzysztof Przybył
W przedwakacyjnej gorączce legislacyjnej posłowie zajęli się projektem ustawy o frankowiczach. Zapowiadano ją od dłuższego czasu, a dopiero teraz Sejm pochylił się nad prezydenckim projektem. Już widać, że nie będzie łatwo i niemal każdy zapis będzie budził kontrowersje i protesty. Abstrahując od tego, czy kwestia faktycznie wymaga drobiazgowej regulacji i czy taka regulacja nie zaszkodzi sektorowi bankowemu i, finalnie, wszystkim jego klientom. Także tym, którzy nie mają do spłacenia kredytów w szwajcarskiej walucie.
Sytuacja związana z kredytami w CHF bywała wiele razy porównywana do kredytowej bańki w Stanach Zjednoczonych, która zakończyła się ogromnymi gospodarczymi turbulencjami. Porównanie takie jest bezpodstawne. Po pierwsze, tu mamy do czynienia z kłopotami wywołanymi nagłym wzrostem kursu franka, tam zaś kredytów udzielano w walucie amerykańskiej. Po drugie, za oceanem szeroko udzielano kredytów osobom, których sytuacja nie dawała gwarancji ich spłaty – u nas do kwestii wiarygodności kredytowej podchodzono bez porównania rzetelniej. Po trzecie wreszcie, nie mieliśmy (na szczęście) do czynienia z falą niewypłacalności i komorniczych egzekucji.
Nie jest winą polskich banków, że kurs franka szwajcarskiego przestał oscylować w okolicach 2 złotych. Kredyt – także w rodzimej walucie – zawsze jest obarczony ryzykiem. Kurs dolara czy franka może się mocno zmienić, ale zmienić mogą się i stopy procentowe w Polsce, i siła nabywcza złotego. Tak, jak, dajmy na to, sto tysięcy franków za pięć lat może mieć zupełnie inną wartość, tak i sto tysięcy złotych może przedstawiać inną siłę nabywczą.
Posłowie zdecydowali się – i bardzo dobrze – usunąć z prezydenckiego projektu niezmiernie ryzykowny dla naszego systemu finansowego zapis o powołaniu tzw. funduszu konwersji. Mówiąc najkrócej, banki miałyby się zrzucać na fundusz, z którego finansowano by przewalutowanie kredytów.