Salomonowy wyrok TSUE
Krzysztof Przybył
Długo oczekiwany wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej ws. polskich posiadaczy kredytów we frankach to doskonały przykład orzeczenia, które wywołuje uśmiech (ulgi bądź radości) na twarzach wszystkich zainteresowanych stron, lecz tak naprawdę niewiele zmienia. A powód do szczerego zadowolenia mają jedynie prawnicy.
Wielka ulga: nasz system bankowy nie zachwieje się w posadach. Mówiąc brutalnie szczerze, tylko naiwniak mógł wierzyć, że TSUE przyjmie argumenty zwolenników radykalnych rozwiązań. Polska, jeden z dużych krajów Unii, nie funkcjonuje wszak w próżni i werdykt przerzucający cały ciężar na banki mógłby spowodować poważny kryzys w całej Europie, już i tak drżącej przed możliwą recesją.
W kwestii kredytów frankowych moja opinia zawsze była taka sama: fakt, że dziesięć lat temu kurs szwajcarskiej waluty był znacznie niższy wobec złotówki, niż obecnie, nie jest żadnym argumentem, by państwo ingerowało w zawarte umowy. Czy akceptowalibyśmy, by bank, w przypadku zmian kursowych niekorzystnych dla niego, nakładał na kredytobiorcę dodatkowe opłaty lub zwiększał marżę? Jasne, że nie. Ryzyko nie może być tylko po jednej stronie. Czym innym są jednak niedozwolone klauzule umowne, wprowadzane z naruszeniem prawa polskiego i wspólnotowego, bez informowania klienta o ich skutkach. Jednak bardzo trudno rozwiązać ten problem jednym wspólnym aktem prawnym. Dlatego właściwa wydaje się droga sądowa, a dostęp do niej frankowiczom powinno się maksymalnie ułatwić.