
Za niejasności wokół KPO zapłacą wszyscy przedsiębiorcy
Za niejasności wokół KPO zapłacą wszyscy przedsiębiorcy
Wzrost gospodarczy czy niskie bezrobocie zawsze są zasługą polityków, a problemy gospodarcze – efektem działań pazernych przedsiębiorców. Nie inaczej jest z Krajowym Planem Odbudowy: to politycy wynegocjowali te środki i hojnie rozdali, a źli przedsiębiorcy perfidnie o nie występowali. Oszukiwali? Oczywiście, że nie. Aczkolwiek niektórzy wykazywali się, jak powiedział jeden z wiceministrów, „godną pożałowania kreatywnością”.
Urzędnicy, a nie przedsiębiorcy odpowiadają za przyznawanie pieniędzy
Wydawać się może, że jeżeli państwowa lub samorządowa agenda ogłasza nabór wniosków, a przedsiębiorcy te wnioski składają, to właśnie na urzędnikach spoczywa odpowiedzialność za weryfikację tychże wniosków. Przedsiębiorca nie może – bo to stanowi przestępstwo – złożyć wniosku popartego fałszywymi dokumentami lub zawierającego nieprawdziwe dane. Może zaś, bo to jego prawo, wnioskować o przyznanie pieniędzy na działalność, która w oczach wielu uchodzi za niepotrzebną bądź absurdalną. To zatrudniani przez państwo specjaliści powinni wyłapać ewentualną absurdalność wniosku i po prostu go odrzucić.
Oczekiwanym założeniem przyznawania środków z KPO dla prywatnych firm miało być jak najmniejsze sformalizowanie ścieżki wnioskowej. I z tego nikt nie powinien czynić zarzutu – odwrotnie, im mniej biurokratycznych barier i papierologii, tym więcej przedsiębiorców będzie mogło skorzystać ze wsparcia. Oczywiście, jest i druga strona medalu: skoro złożyć wniosek można lekko, łatwo i przyjemnie, a w dodatku bezkosztowo, to będzie ich nie tylko sporo, ale ich jakość też będzie skrajnie różna.
Długa tradycja szczucia na „prywaciarzy”
Winą urzędników nie jest fakt, że przyznawali setki tysięcy, a czasem i miliony złotych, mikroprzedsiębiorcom na dywersyfikację działalności. Ich winą jest przyznawanie środków na projekty kontrowersyjne, brzmiące wręcz komicznie lub nieposiadające wiarygodnego uzasadnienia. Powtórzę jeszcze raz: firmy mają święte prawo składać swoje wnioski, urzędnicy mają zaś obowiązek odrzucić te, które nie spełniają kryteriów nie tylko formalnych, ale i merytorycznych.
Robienie z przedsiębiorców pazernych oszustów ma w Polsce długą tradycję. Wiadomo, kim był w PRL prywaciarz: bogacącym się nieuczciwie kombinatorem. W pierwszych latach Trzeciej RP ten, komu się powiodło, był nie mniej podejrzany, bo „pierwszy milion trzeba ukraść”. Teraz zaś beneficjenci unijnych programów to pazerni cwaniacy. To co wobec tego powiedzieć o tych urzędnikach, którzy na takie „cwaniactwo” się łapią?
Czy teraz będzie problem z przyznawaniem środków?
Wśród decydentów słychać dwugłos. Z jednej strony piętnowanie przedsiębiorców, z drugiej ostrzeżenia, że dyskredytowanie unijnych dotacji może mieć opłakane skutki. Owszem, może i pewnie będzie miało. Efektem karygodnej lekkomyślności i braku nadzoru będzie teraz spowolnienie rozpoznawania wniosków również w innych programach. Po prostu urzędnicy będą się bali przyznawać pieniądze. I tak, poprzez polityczny chaos, Polska z lidera beneficjentów unijnych środków może stać się maruderem. Co odczujemy wszyscy, z polskimi firmami na czele.
A rządzący cały czas nie dostrzegają potrzeby dobrej komunikacji i skutecznego, politycznego PR. W tej dziedzinie opozycja ma ciągle piłkę przy nodze i to ona inicjuje coraz to nowe akcje. Rządzący krzyczą, że faulują. No i co z tego, skoro wbijają gol za golem.
Źródło: Salon24.pl, blog Krzysztofa Przybyła, prezesa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego