8 złotych za litr benzyny? Przyzwyczajajmy się!
Krzysztof Przybył: Początek czerwca przyniósł rekord cenowy: 8 złotych za litr benzyny Pb98. Cena, która pozostawała jeszcze kilka miesięcy temu poza wyobraźnią nawet największych pesymistów. Niestety, splot czynników, które obserwujemy w Europie i poza nią, powoduje, że powrót do cen, jakie znamy sprzed dwóch czy trzech lat, nie będzie możliwy. Dzisiaj kluczowym pytaniem nie jest: czy będzie drogo (bo będzie), ale czy drożyznę uda się zatrzymać na poziomie, który nie zrujnuje słabszych gospodarek.
Uproszczony, a przez to tylko częściowo zgodny z rzeczywistością przekaz głosi, że za wysokie ceny benzyny i oleju napędowego odpowiada wojna na Ukrainie. Owszem, wojna jest jedną z ważnych przyczyn drożyzny, ale nie jedyną. Gdyby nawet nie wybuchła, to odwrót od taniego paliwa byłby i tak nieodwracalny.
Rosyjski atak na Ukrainę uderzył w światowe łańcuchy dostaw i rozchwiał rynek paliw. Za baryłkę ropy przed tygodniem płacono mniej więcej tyle, ile w pierwszych dniach wojny – ok. 119 USD. Zważywszy, że dolar w przeliczeniu na złote kosztuje ok. 30 groszy drożej, niż przed atakiem, to w porównaniu z początkiem lutego baryłka ropy kosztuje Polskę jedną trzeciej więcej, niż wówczas. A marże detaliczne na stacjach tymczasem znacząco spadły – w przypadku benzyny o połowę, do 7 gr za litr, a diesla o ponad 90%, poniżej grosza. Mamy też obowiązującą cały czas niższą stawkę VAT na paliwo – efekt tych z wielką pompą ogłaszanych zmian dawno już przestał być odczuwalny.
Ropa to jednak surowiec, który trzeba sprowadzić i przetworzyć. Bez taniej, ale dzisiaj nieakceptowalnej ropy z Rosji pozostaje nam kupować na rynkach światowych. Po wysokich cenach. Następnie tę ropę trzeba sprowadzić drogą morską, a koszt frachtu morskiego surowca wzrósł w ciągu roku o 70%. Dalszy etap to przetworzenie w rafinerii, do czego wszak potrzeba energii elektrycznej i gazu. Myślę, że nie trzeba dowodzić, jak bardzo idzie w górę koszt prądu i gazu, bo wielu przedsiębiorcom spędza to sen z powiek.
Podwyżki cen energii i gazu obserwujemy od dłuższego czasu i nie wojna za wschodnią granicą Unii jest ich powodem. Główny powód to Europejski Zielony Ład. Nikt nie obiecywał, że przebudowa energetyki na ekologiczną będzie lekka, łatwa i przyjemna, a przede wszystkim tania. Ale też nie jest winą Brukseli – jak z uporem twierdzą niektórzy politycy prawicy – że nasz kraj liczył na cud i przez długi czas opóźnia wdrażanie koniecznych zmian. W efekcie zielone zmiany w Europie pędzą naprzód, a Polska wlecze się w ogonie. I za to żółwie tempo płacimy wszyscy.
Co do kosztów transportu – zakończenie wojny na Ukrainie (a nie wiadomo, kiedy ono nastąpi) nie spowoduje, że system łańcuchów dostaw z dnia na dzień wróci do modelu sprzed 24 lutego. Wiele zmian pozostanie trwałych, co może być, jak pisałem niedawno, wielką szansą dla Polski. Niestety, oznacza to również, że trwałe pozostaną wysokie koszty transportu.
Natomiast, jeśli chodzi o cenę baryłki ropy – mogłaby spaść, gdyby znacząco wzrosło wydobycie. Tyle tylko, że światowi giganci nie mają powodu, by to robić w perspektywie, gdy Europa, USA i inne światowe gospodarki pogodziły się z koniecznością odejścia od energetyki opartej o ropę i węgiel. Nawet Chiny – czas pokaże, na ile jest to deklaracja, na ile fakt – uznały taką konieczność. Zatem przed dzisiejszym petromocarstwami pozostało kilka dekad koniunktury. Logika nakazuje wykorzystać to do maksymalizacji zysków, a nie do obniżania cen.
Reasumując: jest drogo i drogo będzie. I rząd nie może udawać, że tego nie dostrzega. Potrzeba planu, który zmniejszy negatywne skutki tej sytuacji dla polskich firm. Kolejnej tarczy, ale opartej nie na jednorazowych zastrzykach gotówki, co na systemie ulg podatkowych, które pomogą firmom. Tarczy obliczonej na wiele lat. Może Rada Dialogu Społecznego byłaby odpowiednim miejscem do wypracowania takich rozwiązań?
Źródło: Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”, Natemat.pl