Bez dialogu nie ma demokracji
Krzysztof Przybył
Termin „dialog” należy chyba do jednego z najchętniej używanych przez polityków. W przeważającej większości – w deklaracjach. W praktyce wygląda to słabo. Jeśli prawo nakazuje, to owszem, organizowane są konsultacje, które z reguły nie przynoszą większego efektu. Istnieje co prawda Rada Dialogu Społecznego, ale jej możliwości działania wykorzystywane są w małej części. A szkoda, bo jak mamy oczekiwać dialogu na poziomie obywateli, skoro zły przykład idzie z góry?
Nie lubię określenia „wojna polsko-polska”. Nie tylko dlatego, że nasiąkło bieżącą polityką i jest używane jak maczuga, którą jedna partia chce zwalić z nóg inną. Po prostu jest przesadne i – bardzo groźne. Nakręca emocje, umacnia podziały. Jednak atmosfera w życiu publicznym, która narasta z miesiąca na miesiąc, powoduje, że rzeczywistość zbliża się do tego frazesu.
Jestem osobą, która nie patrzy na polityczne poglądy przyjaciół i współpracowników, która stara się rozwijać Fundację „Teraz Polska” w absolutnym odcięciu od polityki. Co, dodajmy, łatwe nie jest, skoro politycy są i w Kapitule Godła „Teraz Polska”, i współpracujemy z nimi przy okazji realizacji różnych projektów z bardzo dobrym efektem. Dlatego niezmiennie dziwią mnie informacje o ludziach, którzy znają się od lat, a zrywają relacje z powodu odmiennych preferencji partyjnych bądź innego światopoglądu.
Oczywiście, najłatwiej zrzucić wszystko na złych polityków i jątrzące media. Ale może najbardziej winni jesteśmy my sami? Nasz brak umiejętności rzeczowej rozmowy i świadomości, że lepiej o pewnych sprawach po prostu nie rozmawiać, jeżeli nie jest to konieczne i doprowadzi do kłótni. Czym innym jest bowiem dialog, z poszanowaniem interlokutora i z szacunkiem dla jego poglądów, a czym innym atak i emocje zamiast argumentów. Dialog, o którym tak często słyszymy, jest dla wielu Polaków martwym pojęciem.
Wracając do dialogu na poziomie społecznym. Ot, choćby konsultacje w sprawie projektów aktów prawnych. Zwykle wygląda to tak, że resort przygotowuje projekt ustawy bądź rozporządzenia i daje czas (niezbyt długi) na zgłaszanie uwag różnym środowiskom. Po czym uwagi zwykle trafiają do szuflady, a projekt bez zmian trafia do legislacyjnej machiny. Rada Dialogu Społecznego, która reprezentuje ważne środowiska i organizacje, działa, ale jej wagę i rolę rządzący dostrzegają zwykle wtedy, kiedy trzeba zażegnać już rozpalony konflikt. Nie zaś po to, żeby takim konfliktom zapobiegać. Przy okazji niedawnej – i pewnie jeszcze nieskończonej – batalii o reformę sądów Rada wyraziła zdumienie, że w tak kluczowej materii nikt się jej nie pytał o zdanie. Prezydent Pracodawców RP Andrzej Malinowski słusznie zauważył, że bez dialogu na różnych płaszczyznach wielkie reformy nie mają szans powodzenia.
Tak już jest, że kiedy trzeba znaleźć wytłumaczenie dla złych postaw, zawsze najłatwiej pokazać palcem na górę. „Skoro oni nie rozmawiają, tylko obrzucają się inwektywami, to czemu od nas, obywateli, wymaga się innej postawy?”. Zatem, Panie i Panowie z poselskich ław, z urzędów, z ministerstw, z redakcji – zróbmy wszystko, by takie wytłumaczenie nie było możliwe. Spierajmy się, i to ostro, zdecydowanie, z wiarą w słuszność swoich racji – ale pokażmy, że jesteśmy w stanie i chcemy prowadzić konstruktywny dialog.
Bo bez dialogu demokracja pozostanie tylko martwym pojęciem, zapisanym w konstytucji.