Czy Polacy przestaną kupować w niedzielę?
Są sprawy, które cyklicznie wracają jako kontrowersyjne tematy w publicznej debacie. Znowu zatem mamy powrót do dyskusji o handlu w niedzielę. Impuls tym razem wyszedł z dwóch stron: od związków zawodowych i od rządu. Jak na razie brakuje trzeciego, w mojej opinii kluczowego głosu najbardziej zainteresowanych: samych Polaków.
O zakazie handlu w niedzielę mówi się bodaj od początku Trzeciej RP. Argumenty bywają przeróżne: religijne, ekonomiczne, socjalne. Ostatnio najczęściej wspomina się o ochronie praw osób zatrudnionych w sklepach, które mają przecież prawo do spokojnego odpoczynku w gronie rodziny i przyjaciół. I owszem, nikt temu prawu nie zaprzeczy, jednak prawo nie znaczy obowiązek. To osoba podejmująca daną pracę decyduje przecież, czy pasują jej określone warunki zatrudnienia, w tym praca w niedzielę.
Oczywiście, pojawia się zasadniczy argument: Polska to nie kraj, gdzie więcej jest miejsc pracy niż chętnych do jej podjęcia i pracownik ma słabą pozycję negocjacyjną. Staje bowiem często – szczególnie na prowincji – przed wyborem: godzić się na wszelkie warunki bez szemrania albo dalej być bezrobotnym. Jednak ustawowy zakaz może doprowadzić do tego, że owszem, w niedzielę pracy nie będzie, ale i w dzień powszedni również. Bowiem krótszy czas pracy – w wymiarze tygodniowym – dla sklepu to konieczność redukcji personelu, a co najmniej zmniejszenia wynagrodzeń.
Zwolennicy zakazu handlu w niedzielę powołują się na przykład krajów, gdzie takie regulacje obowiązują od dawna. Owszem, ale często nie dodają, że zakazy wynikają bądź z uświęconej tradycji, albo z działań… lobby restauratorów.