Grupa nadziei dla energetyki
Nieszczęściem polskiej energetyki jest to, że politycy – przede wszystkim ci dalecy od znajomości tego tematu – wzięli ją na kampanijne sztandary. Ze smutkiem obserwuję jak kwestia, która jeszcze kilka lat temu była jednym z niewielu obszarów porozumienia ponad podziałami, teraz staje się wyborczą maczugą. Jeżeli o przyszłości energetycznej naszego kraju nie będziemy umieli rozmawiać inaczej, niż obrzucając się inwektywami, przyjdzie nam słono za to zapłacić. W gorączce politycznych kłótni nie ma bowiem miejsca na racjonalną dyskusję o racjonalnych pomysłach.
Takim pomysłem, opartym o rozsądne założenia, jest koncepcja tworzenia silnych grup paliwowo-energetycznych. Jeśli szukamy sposobu na pogodzenie ognia z wodą, czyli na unowocześnianie naszej energetyki, stawianie na ekologiczne rozwiązania, a przy tym ratowanie kopalń – to jest to właśnie pomysł łączący te na pozór sprzeczne idee.
Kontestowanie rzeczywistości jest w tej sytuacji po prostu stratą czasu, a czas – wiadomo – ma swoją wymierną cenę. Możemy oburzać się na Unię Europejską, która narzuciła wyśrubowane standardy polityki klimatycznej. Możemy rwać włosy z głowy, że zagraniczni kontrahenci nie zabijają się o polski węgiel. Tylko – co nam z tego przyjdzie? Zamiast lamentowania potrzebne jest działanie, i to nie dość, że jak najszybsze, to jeszcze najskuteczniejsze.
Polskie kopalnie wcale nie muszą upaść. Warunkiem jest jednak znalezienie dla nich odpowiedniego miejsca w koncepcji polityki energetycznej Polski. Rzecz jasna – drugi warunek to głębokie reformy, z reformą zatrudnienia na czele. Temu najbardziej przeciwstawiają się związki zawodowe, z uporem godnym lepszej sprawy. Nie sposób nie mieć wrażenia, że związkowi liderzy doskonale wiedzą, że redukcje muszą nastąpić, lecz dzięki ostrym protestom mogą wytargować sporo – głównie dla związkowych działaczy.