Jak zadbać o pracowników zza wschodniej granicy?
Krzysztof Przybył: Z danych Eurostatu za drugi kwartał bieżącego roku wynika, że Polska znalazła się na trzeciej lokacie, jeżeli chodzi o kraje, które odnotowały najmniejszy zastój na rynku pracy (6,2%). Chodzi o osoby, które nie mają pracy, ale jej szukają oraz takie, które mogłyby pracować, lecz nie chcą, względnie zatrudnione w niepełnym wymiarze czasowym. Krótko mówiąc, chodzi o rezerwy rąk do pracy. Potwierdza to, że w naszym kraju cały czas to praca czeka na człowieka, nie człowiek na pracę. Ale przecież nie będzie tak stale.
Mniejszy współczynnik zastoju na rynku pracy odnotowały tylko Czechy (4,6%) i Malta (5,8%). Na drugim biegunie są Hiszpania (25,1%) oraz Włochy (23,6%). Zwróćmy uwagę, że te dwa ostatnie to państwa ciężko dotknięte w zeszłym roku przez pandemię koronawirusa, a w Hiszpanii dodatkowo wsparcie państwa dla przedsiębiorców było krytykowane jako dalece niewystarczające. Średnia unijna to 14,5%.
Ten bardzo dobry wynik Polski powinien dać asumpt do myślenia o dwóch kwestiach, nierozerwalnie związanych z rynkiem pracy. Pierwsza – to zatrzymanie na stałe Polaków wracających do kraju. A wraca ich coraz więcej. Ponieważ długo jeszcze polskie firmy nie będą mogły zaoferować płac na podobnym poziomie, jak w „starej” Unii (poza może wąskim gronem specjalistów w niektórych branżach), zachęcać trzeba nie tylko pieniędzmi, ale warunkami rozwoju. Również perspektywą kariery i pewnością zatrudnienia.
Druga kwestia to długofalowa polityka migracyjna. Samo wydawanie wiz i pozwoleń na pracę cudzoziemcom, bo akurat teraz polskiej gospodarce potrzebni są pracownicy, to nie jest żadna polityka. Szkoda, że nie uczymy się na błędach krajów Zachodu, które w czasach prosperity zachęcały do przyjazdu, a potem zostawiały przybyszów samym sobie. Cezary Kaźmierczak z ZPP nazwał to trafnie „migracją gastarbeiterską”. Bez pomocy w tym, by przybysze – którzy chcą związać się z Polską, nie sezonowi pracownicy – mogli tu się osiedlić, polonizować, stać się członkami społeczeństwa. I nie jest to żadne, krytykowane przez prawicę „multi-kulti”, bowiem trudno Ukraińców czy Białorusinów uznać za ludzi z odrębnego kręgu kulturowego. Zresztą dogadują się z Polakami znakomicie, a polscy pracodawcy cenią ich zaangażowanie.
Co gorsza, jak alarmują media, możemy mieć niedługo kłopot ze sprawnym wydawaniem wiz dla dziesiątków tysięcy obywateli Ukrainy, chcących pracować w Polsce. Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie wyrobiło się w terminie z zakończeniem przetargu na wyłonienie podmiotu obsługującego proces wydawania wiz. To standard w dzisiejszym świecie: urzędnicy sprawdzają, czy nie ma przeszkód do wydania wizy, ale wszystkie formalności załatwia wyspecjalizowana firma. Co więcej, polski podatnik nie płaci za to ani złotówki, bowiem koszty pokrywa opłata wnoszona przez starającego się o wizę.
Historia postępowania przypomina serial-tasiemiec. Najpierw odrzucono m.in. ofertę uznaną za rażąco niską i wybrano konsorcjum, w skład którego wchodzi firma zajmująca się pośrednictwem pracy. To wzbudziło obawy i protesty w Polsce i na Ukrainie; zwrócono uwagę, że zajść może konflikt interesów. Następnie Krajowa Izba Odwoławcza, do której zwrócili się uczestnicy postępowania, nakazała MSZ-owi ponowne rozpatrzenie zasadności odrzucenia oferty uznanej za dumpingową. I resort tym razem ofertę uznał za dobrą, a składające ją konsorcjum ogłoszono zwycięzcą. Ale to nie koniec: oczywiście przegrani znowu odwołali się do KIO… Czekamy na rozstrzygnięcie Izby, które zapadnie nie wcześniej, niż w drugiej połowie listopada. Nie wiadomo, czy definitywnie zamknie ono kwestię postępowania, bo po drodze jest jeszcze sprawa sądowa z powództwa jednego z uczestników przetargu, który skarży, jego zdaniem bezpodstawną, akceptację kwoty zaproponowanej przez inne konsorcjum… Jednym słowem, jest zupełnie na odwrót, niż w powiedzeniu, że z biegiem czasu problemy się rozwiązują. W tym przypadku z biegiem czasu one się komplikują dosłownie z tygodnia na tydzień!
A niepokój rośnie – wśród polskich firm i wśród ukraińskich pracowników. Ba, nawet niesłynący z entuzjastycznego podejścia do imigracji zarobkowej politycy Konfederacji dwa tygodnie temu zwołali w sprawie wizowego problemu briefing w Sejmie.
Nie jesteśmy jedynym państwem, które ceni pracę Ukraińców i Białorusinów. Konkurują z polskimi firmami na przykład firmy czeskie (Czechy mają najniższy w UE współczynnik zastoju na rynku pracy) oraz niemieckie. Obserwują i wyciągają wnioski.
Czy i my wyciągniemy wnioski, czy będziemy upajać się statystykami? Przypomnę nieśmiało, że też długo nasi rządzący powtarzali, że inflacja jest znacznie niższa niż „Za Tuska”…
Źródło: Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego, Natemat.pl