Koń a sprawa polska
Krzysztof Przybył
Narodowych marek, znanych szeroko w świecie, nie mamy tak wiele. Tym bardziej powinniśmy o nie dbać i jak ognia unikać mieszania ich w doraźne, polityczne spory. Z tego też powodu ze smutkiem patrzę na to, co dzieje się wokół naszej perły, stadniny w Janowie Podlaskim. I nie rozumiem ani udawania, że wszystko idzie wspaniale, ani radości z powodu braku spektakularnych sukcesów. W ferworze wojny polsko-polskiej możemy na drobne rozmienić nasze drogocenne diamenty.
Jak kiedyś już pisałem, w odróżnieniu od wielu blogerów i komentatorów nie zamierzam udawać eksperta od wszystkiego – dlatego nie będę się silił na ocenę zarządzania janowską stadniną i dokonywanych w niej zmian. Jest jednak niezbitym faktem, że tegoroczna aukcja Pride of Poland wypadła wyraźnie słabiej od aukcji z lat poprzednich. Przeciwnicy obecnych gospodarzy twierdzą, że to efekt fatalnego zarządzania i słabej promocji za granicą. Ci odpierają ataki twierdząc, że i do handlu końmi stosują się żelazne zasady rynku: mamy bessę, a ceny oferowane za konie były zbyt niskie, więc hodowcy nie mieli wyjścia, jak zrezygnować ze sprzedaży. Zamieszanie wokół Pride of Poland spotęgowała informacja, że osoby związane z poprzednim kierownictwem stadniny organizują własną, konkurencyjną aukcję. Z dobrych wiadomości – wyciągnięto wnioski z zeszłorocznych wpadek i wykorzystano z sukcesem elektroniczny system licytacji.
Emocjonując się Pride of Poland pamiętajmy jednak, że stadnina to nie dom aukcyjny, a sprzedaż zwierząt to nie jej główna działalność – chociaż, rzecz jasna, tego obszaru nie można bagatelizować. To przede wszystkim instytucja zajmująca się hodowlą. I, zamiast wyrażać Schadenfreude z powodu wyników tegorocznej aukcji należałoby raczej wspólnie zastanowić się, jak wykorzystać szanse stojące przed Janowem. I jak zminimalizować zagrożenia.