Korporacyjne strachy na Lachy
Opisywanie świata przez pryzmat stereotypów jest łatwe i kuszące, ale z reguły efektem jest mniej lub bardziej karykaturalny obraz. Przykładem tego jest tekst, który ukazał się w jednym z ostatnich weekendowych magazynów „Rzeczpospolitej”. Temat – straszliwe efekty pracy w korporacji. Obraz nawet nie czarno-biały, bez cieniowania, ale jednolicie czarny – i przez to właśnie mocno wykrzywiony. Przeciwstawianie korporacyjnego piekła rajowi, jakim jest praca poza korporacją, jest zbyt uproszczone, by mogło prowadzić do wniosków opartych na rzeczywistej sytuacji.
Wokół warszawskiego „Mordoru”, czyli centrum biurowego na Służewcu, narosło wiele legend. Tak samo, jak wokół pracy i kariery w korporacjach.
Praca w „Mordorze”, jak wynika ze wspomnianej publikacji, przypomina najmroczniejsze antyutopie. Armia ludzi-robotów, ścisła hierarchia, brak miejsca na jakiekolwiek ludzkie odruchy, praca ponad siły, stymulatory od napojów energetycznych począwszy, a na prawem zakazanych używkach skończywszy… Przyznam, że znam osoby pracujące w międzynarodowych firmach, jednak żadna z nich nie pasuje do stereotypu niewolnika, sypiającego po cztery godziny na dobę i wypijającego litry energetyków w ciągu doby. Bez wątpienia, zdarzają się zapewne i takie przypadki, ale czy są one dla tego rodzaju firm reprezentatywne?