Krzysztof Przybył: Demografia wymusza radykalne zmiany
Politycy opozycji i media biją na alarm: rząd nie dość, że chce zamykać szkoły, to planuje likwidować porodówki! „Kobiety będą rodzić w samochodach” – konkluduje jedna z gazet. A przecież nie jest trudno dostrzec związek przyczynowo-skutkowy: i tak bardzo niski w ostatnich latach przyrost naturalny w ostatnim czasie bije smutne rekordy. W ostatnich miesiącach odnotowano najmniejszą ilość narodzin w powojennych czasach. Tak, jak od mieszania herbata nie staje się słodsza, tak i od utrzymywania niewypełnionych szkół i oddziałów położniczych obywateli nam nie przybędzie. Zresztą problem demograficzny będzie też problemem dla całej gospodarki, nie tylko w kontekście braku rąk do pracy.
Coraz mniej nas – od 1988 roku
Ostatni raz tzw. wskaźnik zastępowalności pokoleń na poziomie powyżej 2 odnotowano w 1988 roku. Powyżej 2 – to znaczy, gdy kolejne pokolenie jest liczniejsze, czyli, mówiąc po prostu, gdy obywateli przybywa. Od tej pory utrzymuje się znacznie poniżej tego poziomu, a zatem – ubywa nas.
Jeszcze gorsze perspektywy można dostrzec, patrząc na wskaźnik narodzin. W 2017 roku urodziło się ok. 400 tysięcy dzieci, w roku 2023 – 272 tysiące. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że rok bieżący będzie jeszcze gorszy.
Według danych Narodowego Funduszu Zdrowia przybywa z roku na rok placówek, w których rocznie jest przyjmowanych mniej, niż 400 porodów. To zaś oznacza brak pieniędzy na pokrycie kosztów świadczeń. Utrzymywanie oddziału położniczego, na którym przyjmuje się zbyt mało porodów, obciąża kosztami cały szpital.
Można się wyzłośliwiać, że 500+ ani 800+ nie działają, że przez osiem lat rząd, który deklarował szczególną troskę o rodzinę, nie zrobił nic pozytywnego, by ratować demografię. W tej kwestii jednak politycy nie mogą zbyt wiele pomóc. Jak pokazują badania, Polacy nie chcą mieć dzieci z różnych powodów, a obawy o utrzymanie rodziny wcale nie są kluczowe (choć też nie należy ich bagatelizować). Coraz więcej młodych ludzi nie widzi sensu w posiadaniu dzieci i uważa, że stoi przed alternatywą: albo realizacja własnych planów, albo rodzina i dzieci. I znów: można skomentować, że gdyby rodzice uważali, że istotnie mają tylko taki wybór, młodego człowieka dziś by na świecie nie było. Słowami jednak problemu nie rozwiążemy.
Okazja do reformy służby zdrowia
A problemem jest nie to, w jaki sposób – o ile to możliwe – załatać pokoleniową dziurę, tylko jak państwo i społeczeństwo, w tym gospodarka, powinno przystosować się do tego, co nas nieuchronnie czeka. Czyli do społeczeństwa, które coraz bardziej się starzeje i które w szybkim czasie luki pokoleniowej nie załata.
W sferze polityki zdrowotnej oznacza to ogromną rewolucję. Poczynając od nieuchronnej likwidacji części placówek medycznych, a skończywszy na większym nacisku na geriatrię. Zresztą i proces wyludniania się mniejszych miejscowości powoduje, że mapa szpitali i przychodni będzie musiała ulec zmianie. Pytanie do decydentów, czy nie jest to również okazja do całościowej reformy systemu opieki zdrowotnej, który wydaje się dziurawym wiadrem – zwiększanie finansowania nie przekłada się na uzdrowienie jego zasadniczych wad.
Kto wyprodukuje i kto kupi?
A co oznacza to w sferze gospodarki? O braku rąk do pracy przedsiębiorcy mówią od dłuższego czasu – cóż, bezrobocie w Polsce praktycznie nie istnieje. Chciałoby się dodać – na razie, patrząc na duże zwolnienia w niektórych zakładach od początku tego roku. To wszak tylko jedna strona medalu, bo drugą jest rynek konsumenta. Kurczący się tak, jak będzie kurczyć się ludność Polski. Dobrodziejstwo wspólnego, europejskiego rynku daje co prawda wielu naszym firmom niezłe możliwości rozwoju, ale przecież nie każda, zwłaszcza lokalna firma, będzie w stanie z sukcesem podjąć takie wyzwanie. Żeby obraz był kompletny, dodać do niego należy inne problemy, z którymi nasza gospodarka będzie musiała się mierzyć w najbliższych latach: znacznie wyższe, niż w wielu europejskich państwach ceny energii i przenoszenie przez liczne koncerny produkcji z Polski do innych państw, zwłaszcza poza Unię Europejską.
Sam optymizm nie wystarczy
Mam wrażenie, że o tych wyzwaniach, które stanowią jedne z największych w ostatnich kilkudziesięciu latach, mało kto chce mówić i w ogóle pamiętać. Optymizm, oparty o wielki sukces polskiej transformacji, o dobrą (cały czas) kondycję naszej gospodarki i o wiarę w wykorzystanie geopolitycznych szans nie zastąpi jednak rzeczowej diagnozy.
Przekleństwo polskiej polityki, czyli podejmowanie populistycznych decyzji w oparciu o wyborczy kalendarz i wyborcze kalkulacje powoduje, że pod trudnymi decyzjami mało kto chce się podpisać. Skoro poprzedni rząd unikał koniecznych zmian na mapie placówek edukacyjnych i zdrowotnych, a ten zabiera się do tego z wielką niechęcią i ostrożnością, to co dopiero mówić o bardziej stanowczych zmianach? Koszty, także finansowe, ich odkładania poniesiemy jeśli nie my sami, to nasze dzieci i wnuki – których, co gorsze, rodzi się coraz mniej…
Źródło Salon24.pl, blog Krzysztofa Przybyła, prezesa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego