Krzysztof Przybył: Widmo kryzysu czy koniec gospodarki, jaką znamy?
Ekonomiści banku BNP Paribas obniżyli prognozę wzrostu PKB Polski w bieżącym roku do 3%. Jednocześnie wskazali, że rośnie konsumpcja, a wzrost ten w całym 2024 r. ma wynieść ok. 5%. Jeżeli dodamy do tego zwolnienia w sektorze przemysłowym, duży spadek zapotrzebowania na pracowników w niektórych branżach (w IT o ok. jedną czwartą) oraz spowolnienie w sektorze budowlanym, to powinna nam się zapalić czerwona lampka.
Konsumpcja w górę, przemysł w permanentnym kryzysie
Analitycy BNP Paribas wskazują, że konsumpcja spowodowana jest m.in. podwyżką płac w budżetówce. Ten efekt nie będzie jednak trwał w nieskończoność, a biorąc pod uwagę rosnące ceny, chociażby energii, należy się spodziewać jego krótkotrwałości.
Tymczasem wskaźnik produkcji przemysłowej PMI za czerwiec 2024 r. był na takim samym poziomie, jak w maju – 45 punktów. To rekordowo długie, bo trwające już 26. miesiąc spowolnienie. Nigdy od rozpoczęcia badań w 1998 r. nie odnotowano aż tyle trwającej dekoniunktury w przemyśle. Jest sprawą oczywistą nawet dla laika, że konsekwencje przedłużającego się kryzysu w produkcji może mieć poważne skutki dla całej gospodarki. Światełkiem w tunelu jest pewne odbicie gospodarcze na rynkach Europy Zachodniej – kiedy jednak i w jakim stopniu odczujemy tego długotrwałe efekty? Nie wiadomo.
Budżet bez pieniędzy
Czynnikiem kryzysogennym jest sytuacja budżetu państwa. Programy socjalne i tarcze ochronne dla przedsiębiorców w czasie pandemii COVID-19 zapobiegły gospodarczej katastrofie. W ocenie większości ekspertów przekroczono jednak granicę między takim zakresem świadczeń, który pobudza wzrost gospodarczy (a przede wszystkim konsumpcję) a zakresem zagrażającym stabilności finansów publicznych. A to, że pieniędzy brakuje, nie jest tajemnicą.
Lepiej już było?
Czy należy być mimo wszystko optymistą i patrzeć na to, jak na potencjalny przejściowy kryzys, czy jak na początek długofalowego, negatywnego zjawiska?
Amerykański analityk Peter Zeihan wskazuje, że nieunikniony kryzys gospodarczy spowodowany jest m.in. starzeniem się społeczeństw i załamaniem demograficznym nie tylko w Europie. W roku 2019 po raz pierwszy w historii na świecie żyło więcej ludzi w wieku 65+, niż dzieci poniżej piątego roku życia. W roku 2030 ten stosunek będzie jak 2:1. Chiny, które jeszcze kilka dekad temu borykały się z nadmiernie szybkim tempem wzrostu ludności, dzisiaj są rekordzistą, jeżeli chodzi o starzenie się społeczeństw. Nie trzeba jednak szukać przykładu aż tak daleko: Polska w ostatnich latach odnotowuje najniższe od 1945 roku wskaźniki urodzeń.
Jako panaceum wskazuje się rozsądną politykę migracyjną. Tylko skąd brać wykwalifikowanych, tożsamych kulturowo i chętnych do pracy oraz asymilacji imigrantów, skoro demografia zaczyna być bolączką w zasadzie wszystkich kontynentów?’
Konieczne nowe spojrzenie na gospodarkę
Być może okres między końcem drugiej wojny światowej a pandemią koronawirusa będziemy, jak chce Zeihan, wspominali jako ostatni taki okres beztroskiego dobrobytu. Przynajmniej do czasu, aż będziemy potrafili pogodzić rozwiązywanie podstawowych wyzwań obecnej ery, jak kryzys klimatyczny i kurczące się źródła surowców, z zapewnieniem gospodarce stabilnego rozwoju. To także odpowiedź dla tych, którzy uważają, że zamykanie oczu na te problemy jest najlepszym rozwiązaniem. Jak pokazują alarmujące analizy ekonomistów – jednak nie jest.
Źródło Salon24.pl, blog Krzysztofa Przybyła, prezesa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”