Niejasne sfery jawności
Jawność życia publicznego to fundament demokracji. W Polsce ta jawność przybiera czasami karykaturalne formy, a czasami – gdy jest potrzebna – wcale jej nie ma. Nie chcę pisać o spektaklu wokół ujawnienia akt z postępowania przygotowawczego, którego jesteśmy mimowolnymi świadkami od tygodnia. Natomiast przy okazji warto zastanowić się, jak faktycznie wygląda ta jawność w polskim życiu publicznym, także gospodarczym.
Zaskakujący jest sam fakt, że najbardziej wrażliwe dane zawarte w aktach sądowych, są dostępne dla szerokiego grona. Bo wąskim gronem nie jest cała rzesza sądowych i prokuratorskich urzędników, adwokatów i aplikantów. Wstyd, że Polska przez ćwierć wieku demokracji nie doczekała się w tym zakresie rozwiązań prawnych, które chroniłyby godność i bezpieczeństwo jednostki.
O wiele mniej chętne do prowadzenia polityki głasnosti są urzędy i instytucje publiczne, gdy chodzi o sferę dotyczącą ich aktywności. Jak lwy bronią się przed ujawnieniem szczegółów umów, zawieranych za publiczne pieniądze. I sądy z reguły przyznają rację tym, którzy odwołują się od urzędniczych odmów. Bo w końcu mamy święte prawo wiedzieć, na co wydawane są środki pochodzące z naszej kieszeni.