Obiecujące perspektywy w kraju braci starszych
Krzysztof Przybył
Kiedy mówimy o zagranicznych inwestycjach polskiego biznesu, najczęściej mamy na myśli kraje unijne. Wszystko pięknie, trzymajmy kciuki, by europejski biznes miał jak najwięcej biało-czerwonego odcienia, ale nie zapominajmy, że świat nie kończy się na Europie. Partnerów gospodarczych powinniśmy szukać na całym świecie. Zwłaszcza takich, z którymi, z racji wielu wieków historii, łączy nas bardzo dużo. Mam tu na myśli kraj mały, ale z wielkim potencjałem – Izrael. Szansa na intensyfikację wzajemnych kontaktów gospodarczych jest obecnie naprawdę duża.
Jak wygląda skala izraelskich inwestycji w Polsce? Wbrew pozorom precyzyjna odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. Wedle danych oficjalnych nie jest ona duża, wynosi około 200 mln euro. W rzeczywistości może być ona nawet dwudziestokrotnie (!) większa – rozmaite źródła szacują ją na poziomie od 2 do nawet 5 mld dolarów. Ta wielka rozbieżność wynika stąd, że większość izraelskich inwestorów lokuje w Polsce kapitał poprzez firmy mające siedzibę w innym kraju europejskim (m.in. w Holandii) lub w USA. Niestety, znacznie mniejsza jest skala polskich inwestycji na izraelskim rynku. Przyczółki w Ziemi Świętej zdobyły m.in. nasze firmy kosmetyczne – Inglot i FM Group.
Co jest szansą na to, by wzrosła nie tyle liczba izraelskich inwestycji nad Wisłą, lecz dużych projektów, realizowanych wspólnie przez polskie i izraelskie przedsiębiorstwa? Chociażby program modernizacji polskiej armii. Można krytykować, że ważne decyzje przeciągają się w czasie oraz że podjęte już rozstrzygnięcia nie zawsze uwzględniają interes polskiego przemysłu obronnego – jednak proces jest w toku. Wydane miliardy nie tylko, miejmy nadzieję, wzmocnią nasze bezpieczeństwo, lecz również będą silnym impulsem dla rozwoju polskiej gospodarki.
Na temat technicznych szczegółów uzbrojenia niech wypowiadają się eksperci z tej dziedziny. Można natomiast wskazać na ciekawe – z punktu widzenia gospodarczego partnerstwa – elementy podejścia izraelskich firm zbrojeniowych do współpracy z polskim sektorem obronnym. Po pierwsze – deklaracja maksymalnego wykorzystania potencjału naszych zakładów. Produkować w Polsce tyle ile się da i w maksymalny sposób korzystać z potencjału naszych fachowców. Rzecz jasna, przy zachowaniu swojego know-how. Po drugie – państwowa kontrola nad dużymi koncernami zbrojeniowymi, co pomoże rozwiać obawy, że za firmą formalnie izraelską kryją się inwestorzy, których niechętnie chcielibyśmy widzieć w newralgicznych gałęziach przemysłu. Kolejna sprawa to – bardziej militarna, niż biznesowa – całkowite oddanie decyzji o wykorzystaniu systemów obronnych w polskie ręce.