Polskie prawo fundacyjne – czas na zmiany!
Krzysztof Przybył
Dyskusja – zdominowana, niestety, przez polityków – o nabyciu przez Polskę kolekcji książąt Czartoryskich zaowocowała ciekawym wątkiem. Mam nadzieję, że da on impuls do równie żywiołowej publicznej debaty. Chodzi mianowicie o jakość naszego prawa, regulującego działalność fundacji.
Przypomnę, że najnowsza kontrowersja w złożonej sprawie kupna zbiorów dotyczy zarejestrowania w Liechtensteinie nowej fundacji, która ma dysponować środkami przelanymi przez państwo na konto Fundacji XX. Czartoryskich. Dla krytyków to dowód na to, że fundator chce wyprowadzić pieniądze. Przedstawiciele Fundacji argumentują, że polskie prawo regulujące działalność fundacji jest archaiczne i złe, zaś przepisy Liechtensteinu dadzą możliwość o wiele bardziej skutecznego wspierania społecznie ważnych celów.
O prawie tego malutkiego państwa nie wiem nic, więc nie wypowiadam się. Natomiast, jako wieloletni prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego, przyznaję rację: polskie prawo regulujące działalność fundacji wymaga zmiany. Zmiany mądrej i dość pilnej. W ubiegłym tygodniu wady regulacji bardzo trafnie wypunktował na łamach „Rzeczpospolitej” mecenas Przemysław Litwiniuk. Otóż obecna ustawa pochodzi – o zgrozo! - z 1984 r. Analogicznie zresztą jak często nowelizowane i niezmiennie krytykowane Prawo prasowe. Niezależnie od tego, jak oceniać jakość legislacyjną obu ustaw, to ich zasadniczą wadą jest osadzenie w skrajnie odmiennych warunkach ustrojowych i gospodarczych. Tak jak w epoce Polski Ludowej zupełnie inaczej postrzegano rolę mediów, a w 1984 r. o prywatnych mediach nikomu się nie śniło, tak i za czasów premierostwa generała Jaruzelskiego inaczej postrzegano rolę fundacji. Znamienny jest tu zapis ustawy, że fundacje mają służyć celom „zgodnym z podstawowymi interesami Rzeczypospolitej Polskiej” (w tekście pierwotnym: Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej). Od razu nasuwa się pytanie: jakimi celami? Czy na przykład pomoc bezdomnym zwierzętom jest celem zgodnym z podstawowymi interesami państwa? Bo jeśli nie, to – zgodnie z duchem ustawy – sąd nie powinien rejestrować takiej fundacji.
Jak się duch ustawy ma do zagwarantowanej w Konstytucji RP swobody zrzeszania się i prowadzenia społecznej działalności? Nijak. Więc sądy udają, że wspomnianego zapisu nie ma. Co nie oznacza, że nigdy nikomu nie przyjdzie do głowy, by po niego sięgnąć, by sprawić kłopot danej fundacji. Tu pozwolę sobie na dygresję: rzeczona ustawa jest doskonałym przykładem, że dogmat liberałów, by prawo było proste, krótkie i zrozumiałe, w praktyce prowadzi do zgoła innych sytuacji. Ustawa jest bardzo krótka, liczy równo 20 artykułów, ale przez to zostawia olbrzymie pole do interpretacji sądom i urzędnikom. I widać to w praktyce: w niektórych przypadkach sądy rejestrują statut fundacji szybko i bez zbędnych ceregieli, a czasami dokonują analizy niemal każdego zdania, zalecając wiele poprawek. Sądy sądami, ale szerokie pole do interpretacji dla urzędników nadzorujących fundacje jest groźne.