Urzędnicze eksperymenty
Krzysztof Przybył
Wicepremier Gowin zapowiedział, że w drugiej połowie kadencji obecnego rządu priorytetem ma być gospodarka. Ktoś złośliwy mógłby zapytać, czy wobec tego do tej pory zajmowała odległe miejsce w rządowych agendach – ale złośliwości odłóżmy na bok. Gorzej, że do tych napawających optymizmem deklaracji nie przystają zupełnie inne zapowiedzi, pokazujące, że wiara w cudowną moc urzędów ma się dobrze.
System poboru opłat od pojazdów o masie powyżej 3,5 tony – viaTOLL – funkcjonuje od lipca 2011 roku. Jest to system państwowy, zarządzany przez prywatnego, wyłonionego w drodze przetargu operatora. Przynosi budżetowi państwa spore dochody, które zasilają Krajowy Fundusz Drogowy. Tak naprawdę to jedna z bardziej udanych państwowych inicjatyw w dziedzinie infrastruktury. Warto wspomnieć, że choć viaTOLL ruszył za rządów PO-PSL, to odpowiednią ustawę Sejm przyjął jeszcze za poprzednich rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Stara mądrość głosi, że nie jest ważne, by złapać króliczka, tylko żeby go gonić. A już na pewno chętnych do gonitwy nie brakuje, gdy na stole leżą wielkie pieniądze. Dlatego jeszcze przed ostatnimi wyborami pojawiły się pomysły, aby zrezygnować z obecnego systemu e-myta i zbudować nowy. Nowocześniejszy – chociaż nikt nie potrafił wyjaśnić, na czym ta nowoczesność miałaby polegać i dlaczego kolejny system byłby lepszy. Ale przecież nowy projekt to nowe fundusze, nowa okazja do wydania pieniędzy, które wszak ktoś zarobi…
Minęły dwa lata. W tym czasie Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad rozpisała przetarg (w formie dialogu konkurencyjnego) na nowego operatora e-myta. I nagle, kilka dni temu, minister infrastruktury Andrzej Adamczyk zapowiedział, że w planach resortu nie ma miejsca dla żadnego operatora. System – podkreślę raz jeszcze: państwowy – będzie zarządzany urzędowo. Przez Główny Inspektorat Transportu Drogowego.
Warto się przyjrzeć dwóm aspektom tej zdumiewającej deklaracji. Po pierwsze – słowo urzędującego ministra to nie są niezobowiązujące dywagacje. Minister złożył zatem konkretną deklarację, ale jednocześnie nie powiadomił, jak zamierza rozstrzygnąć sprawę trwającego postępowania. Czy przetarg będzie unieważniony, a jeśli tak, to na jakiej podstawie. I czy resort liczy się z tym, że uczestnicy przetargu, którzy ponieśli spore koszty, będą domagać się ich zwrotu. A jeżeli minister postępowania nie unieważni, to co zamierza uczynić? Firmy, które zainwestowały czas i pieniądze, słusznie mogą poczuć się - delikatnie rzecz ujmując - oszukane. A jako, że są to międzynarodowe konsorcja, to raczej nie poprawią obiegowych opinii o stosunku polskiego rządu do zagranicznych inwestorów.
Drugi aspekt to zdumiewająca wiara w to, że armia urzędników działać będzie sprawniej, niż rozliczany z efektów przedsiębiorca.