Właścicielowi biada!
Krzysztof Przybył: TVN w programie „Uwaga” naświetlił bulwersującą sprawę: właściciele posesji we Wrocławiu, wartej, bagatela, kilka milionów złotych, nie mogą jej sprzedać. W opuszczonym budynku zainstalował się bowiem squat – a mówiąc prościej, został on opanowany przez dzikich lokatorów. Ci ostatni twierdzą, że zajęli go na podstawie „prawa”, mimo że nieruchomość była oznaczona jako teren prywatny i opatrzona znakami zakazu wejścia. Takie sytuacje zdarzają się i w Polsce, i w innych europejskich krajach. Dramatem jest jednak brak ochrony dla właścicieli ze strony polskiego prawa.
To, że dzikich lokatorów wspierają lewicowi aktywiści, nie dziwi. Wszak to z ich strony można usłyszeć propozycje, by przymusowo zasiedlać mieszkania, w których właściciel ani nie mieszka, ani ich nie wynajmuje. Niektóre europejskie miasta eksperymentują z przymusowym zasiedlaniem takich lokali przy zapłacie na rzecz właściciela z komunalnej kasy kwoty niższej od rynkowych stawek. Mieszkaniowa drożyzna to istotny problem, niemniej czemu ten problem ma być zrzucony na barki ludzi, którzy kupili mieszkania za własne pieniądze, często na kredyt?
Sprawa wrocławska bulwersuje z co najmniej trzech względów. Po pierwsze – zajęty budynek to nie miejski pustostan, ale prywatna własność. Po drugie – państwo, zamiast szybko i sprawnie pomóc prawowitym właścicielom, umywa ręce i odsyła do sądu. Po trzecie – bulwersujące są próby usprawiedliwiania zaboru mienia. Na przykład tym, że budynek stał pusty, więc właściciel sam sobie winien. Bo nie ma prawa trzymać budynku pustego. Bo „od sprawiedliwości są sądy”, a zatem jeśli właściciel - wstrętny kapitalista chce coś zrobić z okupującym gmach towarzystwem, niech idzie na własny koszt do sądu. Prawo jest bowiem święte, ale w tej wersji tylko dla jednej ze stron.
Właściciel, który chciał sprzedać działkę i budynek, zapewne tak zrobi: pójdzie do sądu, będzie kilka lat ubiegał się o eksmisję, która może dojdzie do skutku, a może nie – bo moratorium covidowe, moratorium zimowe, konieczność zapewnienia innego lokalu itp. itd. Zapłaci za procesowanie się (z własnej kieszeni) wiele tysięcy złotych. I może być pewien, że urzędnicy nie będą chcieli ruszyć palcem w jego obronie, dopóki sprawa nie przetoczy się przez wszystkie instancje sądowe.
Być może też właściciel usiądzie z kalkulatorem i policzy, że szybciej i taniej będzie sprzedać działkę z nielegalnymi lokatorami komuś, kto się okupacją nie przejmie. Kupi, wynajmie brygadę odpowiednio umięśnionych i odpowiednio przekonujących panów i wykurzy towarzystwo. Niezgodnie z prawem? Tak, ale w Polsce od czasów przedrozbiorowych, od kilkuset lat dobrze się ma pewna prawna tradycja: w prawie jest ten, kto posiada. Złodziej, który dysponuje przedmiotem znajduje się w znacznie lepszej prawnej sytuacji od tego, któremu ów przedmiot zagrabiono. Prawowity właściciel musi za własne pieniądze toczyć batalie przed urzędami i sądami, a jeśli złodzieja stać na wytrawnego prawnika, to wynik takiej batalii wcale nie jest przesądzony.
Wśród czynników wpływających na atrakcyjność danego państwa dla inwestorów są regulacje prawne, dające należytą ochronę własności. U nas prawo jednakowo traktuje samotną matkę z dziećmi, która nie płaci za wynajmowane mieszkanie, bo nie ma z czego, jak i osoby, które z ewidentnie złą wolą i premedytacją zasiedlają cudzy lokal. I jednakowo źle traktuje właścicieli, skazując ich na upokarzające starania o przywrócenie posiadania.
Już po zapowiedzi materiału TVN w mediach społecznościowych pojawiły się głosy krytyki, że ta sprawa nie powinna być przedmiotem dziennikarskiego dochodzenia, gdyż taki materiał „zachęca do linczu”. Jak na razie, jedynym linczowanym przez sympatyków hasła „własność prywatna to kradzież”, jest właściciel. A państwo wystawia sobie, również w oczach zagranicznych obserwatorów – potencjalnych inwestorów, złą opinię, pokazując, że nic nie chce bądź nie potrafi uczynić.
Źródło: Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego, Natemat.pl