70 metrowy dom z ogródkiem, czyli polskie bogactwo
Krzysztof Przybył: Przysłowie głosi, że wśród ślepców jednooki jest królem. Wedle podobnej filozofii Polacy, w których rodzinach dochód netto przekracza 5 tysięcy złotych na głowę, zostali uznani za „klasę wyższą”. Cokolwiek miałoby to znaczyć. Takie klasyfikowanie – w oderwaniu od faktycznych kosztów życia w Polsce – niepokojąco przypomina lata dziewięćdziesiąte, kiedy to popularne były krzywdzące opinie na temat przedsiębiorców. Musiało upłynąć wiele czasu, nim stereotypy dotyczące „pierwszego miliona” przestały być powszechnie powtarzane. Źle by się stało, gdyby zastąpiły je bzdury na temat „bogaczy” zarabiających tyle, co nisko wykwalifikowany pracownik np. w Niemczech.
Polska jest cały czas krajem na dorobku, chociaż jesteśmy dzisiaj na znacznie wyższym poziomie, niż jeszcze dwadzieścia lat temu. Niemniej od najzamożniejszych państw UE wciąż dzieli nas przepaść. Dlatego przykładanie tej samej miary do statusu materialnego przeciętnego Niemca i przeciętnego Polaka jest nieporozumieniem. Nie chodzi tylko o poziom zarobków, ale o realne koszty życia.
Klasę średnią, owszem, można zdefiniować, jako osoby, których zarobki oscylują w okolicach średniej płacy krajowej. Tyle, że inna jest siła nabywcza średniej płacy w zamożnych państwach „starej Unii”, a inna w Polsce. Idąc tym tropem, ktoś, kto miesięcznie zarabia 1300 zł, na Białorusi zostałby już zaliczony do klasy średniej. Niecałe 350 dolarów – prawdziwe bogactwo! Określony przez polityków obecnej ekipy próg „zamożności” – 7 000 złotych brutto – to średnia płaca w Warszawie. Zatem mamy swój Dubaj, swoje Beverly Hills! w którym wynajęcie skromnego mieszkania to połowa tej kwoty. Oczywiście, zawsze można zawsze wziąć kredyt na własne M, płacąc podobną sumę i martwiąc się, co będzie, gdy nieoczekiwanie powinie się noga…
Czytając komentarze w mediach społecznościowych, poczułem się, jakbym odmłodniał o ćwierć wieku. Pamiętam ludowe mądrości w rodzaju: „pierwszy milion trzeba ukraść”, zawistne komentarze na temat tych, którzy się „dorobili”. Oczywiście bez związku z ciężką pracą, stresem, ryzykiem. Teraz czytam o tym, że pięć tysięcy złotych na rękę to sukces, że „zamożni” nie mają prawa narzekać, ba, nie mają w zasadzie prawa głosu. Bo znacznie więcej osób zarabia poniżej tego progu, niż go przekracza.
Populizm jest jak dżinn, którego wypuszczono z butelki. Szalenie trudno jest zagnać go do niej z powrotem. Dzielenie społeczeństwa na „nas” i „onych”, zwłaszcza wedle kryteriów materialnych, to ostatnia rzecz, której nam dzisiaj, w i tak podzielonej Polsce, potrzeba. Dzieli nas polityka, kwestie światopoglądowe, dzielą nawet, o zgrozo, akcje dobroczynne (przykładem Jurek Owsiak). Do pełni szczęścia brak tylko podkręcanej zawiści wobec „bogatych”. Czyli – w polskim wydaniu – tych, którzy często próbują zaoszczędzić cokolwiek ze swojej „ogromnej” pensji, wydanej już na pniu na raty kredytów, utrzymanie rodziny, edukację dzieci.
Polacy niezmiennie zajmują ostatnie miejsce wśród europejskich społeczeństw, jeśli chodzi o oszczędzanie. Częściowo jest to wina podejścia odziedziczonego po czasach PRL, kiedy to inflacja i arbitralne regulacje państwa stanowiły realne zagrożenie dla ciułaczy. Ale częściowo to rezultat tego, że osoby, które zarabiają nawet znacznie powyżej średniej krajowej nie mają z czego odkładać. Bo dochody, które zdaniem rządzących są Himalajami finansowego sukcesu, idą nie na kawior i szampana, ale na mozolne budowanie tego, co na Zachodzie uchodzi za symbol klasy średniej. Małego domu z ogródkiem na peryferiach. Zajęć dodatkowych dla dzieci. Nowego samochodu. Wakacji rodzinnych. To, że cały czas jest to poza zasięgiem tysięcy polskich rodzin nie oznacza, że stanowi luksus.
Nie tylko rządzący, ale cała klasa polityczna powinna dążyć do tego, by owe „luksusy” były na wyciągnięcie ręki wielu Polaków. Nie stanie się tak jednak jeśli decydenci będą dążyli do tego by 35% społeczeństwa utrzymywało pozostałe 65%. Bo przecież łatwiej dać lepiej zarabiającym po kieszeni czy zrzucić na barki przedsiębiorców kolejne obciążenia, niż ułatwić zdobycie przysłowiowego, wymarzonego domku z ogródkiem tym, którzy ciężko pracując i tak z trudem wiążą koniec z końcem.
Źródło: Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego "Teraz Polska', Natemat.pl