Biznes nie żyje z rozdawnictwa
Krzysztof Przybył
„Jak trwoga, to do państwa” – przeczytałem w jednym z dzienników najkrótsze bodaj podsumowanie oczekiwań przedsiębiorców. Niektórzy idą dalej: oto biznes, sceptyczny wobec socjalnej polityki obecnego rządu, oczekuje teraz „rozdawnictwa” na gigantyczną skalę. Cóż – jest to absurd i taka sama manipulacja, jak twierdzenie, że 500 plus rozleniwiło Polaków i powoduje pogłębienie patologii. Przecież fakt, że jest z czego rozdawać, jest wyłączną zasługą biznesu i płaconych przez niego potężnych podatków.
Słysząc takie populistyczne stwierdzenia przypominam sobie, jak trudno było polskim przedsiębiorcom zwalczać czarną legendę, budowaną w latach dziewięćdziesiątych przez nieodpowiedzialnych i populistycznych polityków. Przekonywano powszechnie, że kto zbudował majątek, musiał dokonać tego w sposób nieuczciwy, że bez czujnego oka państwa biznes wykorzystywałby pracowników jak w Anglii czasów Dickensa. Mam nadzieję, że to udało się zasadniczo zmienić. Przede wszystkim dlatego, że te bzdurne i szkodliwe stereotypy nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością. Tworzenie atrakcyjnych programów pracowniczych, systemy motywacyjne, dawanie możliwości rozwoju zawodowego – to wszystko rynkowe efekty działań samych firm, a nie ustawowych obowiązków.
Tym bardziej niepokojący jest powrót do narracji „my – oni”. My, czyli zwykli obywatele, z trudem wiążący koniec z końcem w czasie pandemii, obarczeni kredytami, i Oni, czyli bogaty biznes, który od państwa ma dostać miliardy złotych właściwie za nic. Tak, jakby miejsca pracy same się tworzyły i utrzymywały, produkty i usługi powstawały za darmo a gospodarka rynkowa była mirażem. Jak gdyby nie istniał związek między stanem budżetu, sytuacją na rynku pracy a kondycją firm.