Gdzie są polskie badania ws. zakażeń?
Krzysztof Przybył: Początek lutego rozbudził nadzieję u wielu przedsiębiorców. Koronawirusowe obostrzenia poluzowano nieznacznie, choć decydenci unikają deklaracji, kiedy pozostałe zamknięte punkty będą mogły zostać w pełni otwarte. Mniej więcej od roku każdy Polak zna się nie tylko na piłce nożnej, ale także na wirusologii – ja nie będę udawał, że mogę polemizować w tym przedmiocie z lekarzami. Natomiast nie trzeba być medykiem, by zapytać o uzasadnienie modelu przedłużającego się lockdownu.
W mediach społecznościowych Centrum Informacyjne Rządu zamieściło grafikę, mającą służyć jako uzasadnienie zamknięcia określonych branż gospodarki. Grafika ta jest ilustracją wniosków z jednego z artykułów, zamieszczonych kilka miesięcy temu w amerykańskim magazynie „Nature”. Czegóż dotyczył ten artykuł? Amerykańscy specjaliści, posługując się danymi zgromadzonymi w oparciu o ruch w sieci komórkowej, stworzyli matematyczny model pokazujący miejsca, gdzie ludzie są bardziej i gdzie mniej narażeni na zakażenia. Nie ma podstaw, by kwestionować rzetelność takiej analizy, ale czy na pewno może ona służyć jako wystarczające uzasadnienie dla decyzji podejmowanych nie pół roku temu w USA, ale tu i teraz w Polsce? Pojawia się sporo wątpliwości.
Po pierwsze, każdy kraj ma swoją specyfikę, jeśli chodzi o nawyki konsumenckie, styl życia, model zakupów itp. A już Stany Zjednoczone trudno porównywać z Polską. Po drugie, to nie klasyczne badanie na określonej grupie ludzi, ale analiza logowań się sieci komórkowych. Pan Smith, który okazał się zakażony, był w aptece, restauracji, sklepie spożywczym itp. – wrzucamy więc to do bazy danych, sumujemy, przetwarzamy, otrzymujemy wynik. A co z osobami starszymi i dziećmi – grupami, w których rzadziej używa się telefonów komórkowych? Po trzecie, autorzy analizy uwzględnili bardzo wybiórczo placówki, które odwiedzamy. Nie ma np. salonów kosmetycznych i placówek pocztowych. Nie mówiąc o środkach komunikacji publicznej.
Wyniki, które na swojej grafice promuje Centrum Informacyjne Rządu, zaskakują. Wynika z nich, że zakupy w sklepie spożywczym są znacznie bezpieczniejsze, niż wizyta w sklepie zoologicznym czy salonie samochodowym. Konia z rzędem temu, kto to wyjaśni. Można tłumaczyć, że w salonie samochodowym klient spędza statystycznie więcej czasu, niż w osiedlowym sklepie, do którego wyskakuje po bułeczki, ale przecież robiąc weekendowe zakupy w hipermarkecie – już nie. Dlaczego kupno żwirku dla kota czy pokarmu dla rybek jest kilka razy groźniejsze, niż godzinna wędrówka między półkami w sklepie wielkopowierzchniowym? Wśród miejsc wymienionych jako najbardziej ryzykowne znalazły się restauracje (co można zrozumieć), ale i kluby fitness. Co do tych ostatnich, to europejskie badania – nie analizy matematyczne, ale badania na dużej grupie ludzi – dowodzą, że jest dokładnie na odwrót. I komu tu wierzyć?
Urzędnicy, którzy chętnie podpierają się artykułem z magazynu „Nature”, unikają jak ognia odpowiedzi na te oczywiste pytania. Każą przyjmować artykuł jak prawdę objawioną. A przecież pytania, które przytoczyłem, nasuwają się same i nie są próbą polemiki z lekarzami. Jeśli specjalista chce mnie położyć na stół operacyjny to mam prawo wiedzieć, czemu się na to zdecydował. Choć lekarzem nie jestem.
Tu przechodzimy do jeszcze jednej kwestii, wymagającej wyjaśnienia. Zaraz minie rok, odkąd do Polski zawitał nieproszony gość z Wuhanu. Dlaczego przez ten czas nie wykonano własnych analiz, nie zbadano zależności między zakażeniami a odwiedzinami w punktach handlowych, usługowych, gastronomicznych, w komunikacji? Zyskalibyśmy wiarygodne dane, które, po pierwsze, pozwoliłyby zaplanować obostrzenia w rozsądny sposób, a po drugie, wytrąciłyby wiele argumentów zwolennikom całkowitego zniesienia rygorów. Dziś zaś jako uzasadnienie decyzji, która powoduje tragedię tysięcy rodzin, przedstawia się prasowy artykuł oraz fakt, że „cała Europa się zamyka”. Złośliwy mógłby powiedzieć, że w innych przypadkach coś, co mówi albo robi „cała Europa” bywa ignorowane albo wręcz uznawane za atak na nasz kraj…
Czekają nas kolejne tygodnie obostrzeń, zapewne stopniowo luzowanych, jednak wielu przedsiębiorców poczeka na otwarcie swoich biznesów zapewne do późnej wiosny. Decyzje, które podcinają byt licznych przedsiębiorstw, muszą być uzasadnione zdecydowanie lepiej, niż prasową publikacją. Inaczej trudno apelować o cierpliwość i odwoływać się do poczucia odpowiedzialności.
Źródło : Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego, Natemat.pl