Nazywajmy rzeczy po imieniu
Krzysztof Przybył
Od państwa wymagamy poważnego traktowania obywateli i tego, co nazwałbym uczciwością intelektualną. Mówiąc dosadnie, chodzi o to, by nie traktować nas, podatników, jak osoby o rażąco niskim ilorazie inteligencji. Ale ten sam apel trzeba skierować również do biznesu, co pokazują kontrowersje wokół dwóch przedsięwzięć związanych z alkoholem.
Rząd zaplanował podwyżkę akcyzy na wyroby tytoniowe i alkoholowe na poziomie 3,5%, by niespodziewanie podnieść ją do 10%. Nastąpiło to w trybie ekspresowym, bez żadnych konsultacji z przemysłem, a nawet bez zwołania Rady Ministrów. Fakt, branże obciążone podwyżką do ubogich nie należą, ale przy takim ruchu powinno się dokładnie przewidzieć konsekwencje. Choćby wzrost szarej strefy, która w przypadku tytoniu spadła wedle szacunków do najniższego poziomu od lat. W przypadku mocnych alkoholi szara strefa ma bardziej złowrogi wydźwięk, bowiem jej większość to nie wódka z przemytu ani bimber pędzony wedle starych receptur. To alkohol z odkażanego spirytusu technicznego, stanowiący zagrożenia dla zdrowia i życia konsumentów.
Skoro pomysł na zniesienie limitu 30-krotności składek na ZUS nie przeszedł, rząd na gwałt szuka środków gdzie indziej. Jego wilcze prawo. Ale niech politycy nie wmawiają nam, że nie chodzi o pieniądze, a o nasze dobro! Bowiem ze śmiertelną powagą szef Komisji Finansów Publicznych zapewniał, że celem podwyżki akcyzy jest to, by Polacy mniej pili i mniej palili. A to, że to budżetu ma wpłynąć skromne 1,7 mld zł to efekt uboczny. Teraz już wiem, czemu nasi decydenci bronią się rękami i nogami przed obniżką stawki VAT. Po prostu chodzi o to, by Polacy nie szastali pieniędzmi na dobra doczesne, a nie o żadne wpływy do budżetu. O pieniądzach dżentelmeni ponoć nie rozmawiają. Jak widać, politycy mają się za dżentelmenów wysokiej próby.