Nie można odsuwać debaty o mediach publicznych
Krzysztof Przybył
Sytuacja związana z epidemią zepchnęła na dalszy plan większość politycznych spraw. Jednak problemy odłożone w czasie czy takie, o których się nie rozmawia, nie znikają – wbrew biurokratycznej zasadzie, jakoby miały rozwiązywać się same. Dotyczy to również kwestii modelu mediów publicznych i ich finansowania. O tym akurat nikt, czy z koalicji, czy z opozycji, nie chce poważnie debatować. Od kilkunastu lat mamy więc stan zawieszenia, odsuwanie problemu na Święty Nigdy. Obawiam się jednak, że dobrze się to nie skończy.
Zacznijmy od oczywistej oczywistości: publiczna telewizja, jako kontrolowana przez państwo (czyli przez aktualny rząd) zawsze będzie elementem jego polityki. Tak jest wszędzie tam, gdzie istnieją media publiczne. Kropka. Choćby dlatego, że misją mediów publicznych jest m.in. informowanie o działaniach władzy. Kwestią do wypracowania pozostaje, w jaki sposób wyważyć przekaz władzy i opinie innych środowisk, niekoniecznie wobec niej entuzjastycznie nastawionych. A także to, jak rozłożyć proporcje między polityką, rozrywką i kulturą.
Żeby takie rozważania i ewentualne plany nie pozostały w sferze teorii, jednocześnie trzeba zaprojektować model finansowania mediów publicznych. Inaczej będzie to miało taki sens, jak projektowanie domu bez zwrócenia uwagi na to, w jaki sposób chcemy opłacić budowę i czy w ogóle na taki dom nas stać. W Polsce nie dyskutuje się ani o jednym, ani o drugim. To znaczy, owszem – narzeka i krytykuje, ale na negacji się kończy. Dwa miliardy dla telewizji publicznej i publicznego radia? Skandal! A skąd zatem wziąć pieniądze? A nie wiemy. System abonamentowy, od lat szwankujący, stał się fikcją. Przyjęto także ustawę wprowadzającą możliwość dotowania TVP i Polskiego Radia pod pretekstem rekompensat za osoby zwolnione z płacenia abonamentu. Nie pojawiły się jednak żadne propozycje finansowania mediów publicznych.