Prawo do błędu czy błądzenie wśród prawa?
Krzysztof Przybył
Media doniosły, że pani minister Emilewicz chciała dać początkującym przedsiębiorcom tzw. prawo do błędu. Mówiąc krótko, chodzi o abolicję dla tych przedsiębiorców, którzy wskutek niewiedzy, złej interpretacji przepisów, a nie z rozmysłem, złamali prawo. Organy państwa miałyby wówczas odstępować od przewidzianych prawem sankcji. Jej koledzy z rządu uznali ponoć, że pomysł jest bezzasadny. Zgadzam się – powinien być bezzasadny. I w należycie funkcjonującym państwie byłby zupełnie zbędny.
W biznesie nie ma korzyści bez ryzyka. Tylko, że w założeniu ma być to gra sprawiedliwa, o jasnych regułach. Gdyby chociaż dziesięć, no, może dwadzieścia procent obietnic polityków skierowanych do przedsiębiorców stało się faktem, Polska otwierałaby rankingi państw przyjaznych biznesowi. A zapewne jeszcze długo będzie się błąkać na dalszych miejscach takich list.
Państwo bowiem zachowuje się schizofrenicznie. Z jednej strony zachęca do otwierania firm, obniża CIT dla najmniejszych podmiotów, uchwala pięknie brzmiące ustawy. Jeżeli ktoś jednak z tych zachęt skorzysta, zaczyna bieg przez przeszkody. Dla przykładu – pozostający na razie w sferze planów – „test dla przedsiębiorcy”. Wierzę, że decydenci chcą, by urzędy były przyjazne przedsiębiorcom, by pomagały w rozwiązywaniu problemów, a nie je mnożyły. Niestety, sytuacja zmienia się bardzo powoli.