W oczekiwaniu na plan wielkiej zmiany
Krzysztof Przybył
Propozycje tzw. Zielonego Ładu, które wiosną przyszłego roku Komisja Europejska oficjalnie przedstawi jako projekty wspólnotowych regulacji, z pewnością staną się jednym z największych problemów dla polskiego rządu. I to w wielu wymiarach, także wewnętrznym. Dobre rozegranie partii ze zwolennikami jak najszybszego pogrzebania energetyki węglowej jest bardzo trudne. Co nie znaczy, że niemożliwe.
Jeśli zmiany przejdą w proponowanym kształcie, to neutralność klimatyczna stanie się celem prawnym – a to znaczy, że wszelkie rozwiązania normatywne muszą być mu podporządkowane. Odejście od węgla ma znacząco przyspieszyć: cel redukcji CO2, który wedle obecnych założeń w 2030 roku miał wynieść minimum 40% w porównaniu z 1990 rokiem, zostanie podniesiony nawet do 55%.
Nie oszukujmy się: dla Polski to bardzo groźna prognoza. Nawet po chwili oddechu, zafundowanej nam na ostatnim szczycie w Brukseli. Mówiąc uczciwie, tę grozę zafundowaliśmy sobie na własne życzenie. W sprawie zmian polityki energetycznej od wielu, wielu lat obserwuję podejście zgodne z maksymą: większość spraw rozwiązuje się sama. Cóż, politycy przywykli myśleć w perspektywie jednej, góra dwóch kadencji, a planowanie na odległe dekady ich przerasta… Dyskusja o atomie przerodziła się w groteskę: mniej więcej raz na pół roku aktualny minister energii deklaruje, że będziemy budować elektrownię jądrową, po czym wycofuje się z zapowiedzi, by znowu do nich powrócić. Jeśli zaś chodzi o węgiel, to stawiamy na mówienie o ekologicznych technologiach węglowych. Tak, to prawda, niemała liczba przekazów antywęglowej kampanii oparta jest na kłamstwach i półprawdach, ale Komisja Europejska to nie grono naukowców. W Brukseli nie toczy się debata akademicka, a polityczna i w tejże debacie wyrok na węgiel dawno zapadał. Pytanie tylko, jak długo uda się odroczyć jego wykonanie.