Doceniajmy miliardy od zaradnych Polaków
Nikt rozsądny nie podważa opinii, że odpływ specjalistów z Polski, którzy wolą pracować za granicą za znacznie lepsze pieniądze, jest jednym z hamulców rozwoju naszej gospodarki. Dlatego też hasło powstrzymania migracji zarobkowej trafiło w kampanii wyborczej na podatny grunt. Szkopuł w tym, że my - Polacy, mamy zbyt często manierę traktowania złożonych problemów w sposób zero-jedynkowy. A pracy wielkiej rzeszy Polaków za granicą nie można sprowadzić do jednoznacznej, kategorycznej oceny. Wystarczy bowiem popatrzeć na dane NBP dotyczące kwot, jakie polska emigracja zarobkowa przesłała w ostatnich latach do kraju.
Otóż w latach 2004-2013 Polacy pracujący za granicą przesłali do kraju łącznie 36,1 mld euro. Żeby mieć skalę porównawczą – to trzecia część wszystkich środków, które w tym czasie Polska otrzymała z funduszy unijnych. Szacuje się, że w ubiegłym roku do kraju trafiło ok. 4 mld euro od rodaków zarabiających poza Polską.
Mogę się założyć, co powiedzą radykalni zwolennicy zatamowania odpływu pracowników za granicę: to postkolonialna mentalność! Trzeba doprowadzić do tego, by polscy pracownicy pracowali na polskie PKB, a nie przesyłali pieniądze do rodzin. Jeśli bowiem co roku trafiają do nas średnio 4 mld euro, to ile razy więcej mogłoby pozostawać tu, w kraju?
W pełni się zgadzam z tym, że należy zrobić wszystko, by Polacy wybierali karierę zawodową w kraju. Należy jednak odpowiedzieć sobie na następujące pytania: kiedy nadejdzie czas, że będą podejmowali takie decyzje i czy faktycznie pełne zatamowanie wyjazdów przyniosłoby korzyść naszej gospodarce?
Na pierwsze pytanie nie umie odpowiedzieć chyba nikt, lecz warto odesłać do planu rozwoju wicepremiera Morawieckiego, który postawił sobie za cel, by za 15 lat średnie zarobki w Polsce zrównały się ze średnimi zarobkami unijnymi. Jeśli chodzi o drugie pytanie, to jestem przekonany, że całkowite zahamowanie fali wyjazdów nie jest ani realne, ani celowe.
Polska gospodarka i polska innowacyjność na pewno traci na wyjazdach młodych, zdolnych, wykwalifikowanych. Dlatego, gdy słyszę o kolejnych sukcesach polskich menedżerów bądź naukowców w szerokim świecie odczuwam z jednej strony radość, zaś z drugiej, co naturalne – żal. Przecież powinni te sukcesy odnosić na polskich uczelniach i w polskich firmach.