Jaka praca, taka płaca
Krzysztof Przybył
Miniony rok żegnaliśmy z mieszanymi odczuciami, jeśli chodzi o wskaźniki gospodarcze. Przypomnę, że nastąpiła korekta obniżająca prognozy wzrostu gospodarczego, odnotowano również spadek inwestycji, a koniunktura w przemyśle też nie zachwycała. Na szczęście miniony kwartał był już dużo bardziej optymistyczny. Jak widać, związki zawodowe uważnie śledzą rynkowe wskaźniki i są w ich interpretacji bardziej entuzjastyczne od polityków, czego dowodem jest zamieszanie wokół podwyżek w Biedronce.
Sieci handlowe w 2017 roku podniosły płace swoim pracownikom. Laureat (dodam z przyjemnością, że wielokrotny) godła „Teraz Polska”, Lidl, podniósł wynagrodzenia z początkiem marca. Więcej zarabiają również załogi Kauflandu i Tesco. Rzecz jasna, że w tym gronie nie mogło zabraknąć największej z sieci spożywczych, czyli Biedronki.
Biedronka od lat chwaliła się regularnymi podwyżkami płac i tym, że płaca minimalna w tej sieci znacząco przewyższa minimum ustawowe. Podkreślano również, że wszystkie ruchy płacowe są uzgadniane ze związkami zawodowymi w drodze dialogu. I przez lata to funkcjonowało nieźle, ale ostatnio coś w tej dobrze funkcjonującej maszynie się zacięło.
Minimalna płaca biedronkowego kasjera została podniesiona; więcej zarobią także osoby z minimum rocznym stażem pracy. Wszyscy powinni być zadowoleni – niestety, związkowi przywódcy nie są. Co ciekawe, ich protest budzi związanie wysokości wynagrodzenia z aktywnością i frekwencją pracownika. Czyli coś, co na zdrowy rozsądek jest oczywistą oczywistością. Im więcej pracujesz, tym więcej możesz zarobić. Ba, możesz też szybko awansować, wszak olbrzymia większość stanowisk kierowniczych w strukturze sieci jest obsadzana w drodze awansu wewnętrznego.
W czasach Polski Ludowej funkcjonowało powiedzenie, że czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy. Nie jest to dobry wzorzec dla wolnego rynku. Nie ma niczego nagannego w fakcie, że pracownik, który mniej przebywa na zwolnieniach, zarabia więcej.