Pochopne bojkoty nie odnoszą skutku
Krzysztof Przybył
Bojkot konsumencki to naprawdę ciężka broń. Rzadko stosowana, bo też bardzo rzadko udaje się go przeprowadzić w sposób skuteczny – tak, by producent faktycznie odczuł jego skutki na własnej skórze. U nas zaś ostatnimi czasy nastała moda na ogłaszanie rozmaitych bojkotów z taką lekkością i nonszalancją, jakby chodziło o wygenerowanie listu otwartego (których notabene też mamy inflację). Na szczęście wszystkie te aktywności kończą się klapą. Bo ich powodzenie oznaczałoby, że polityka rządzi gospodarką w stopniu większym, niż nam się wydaje.
Oto lista akcji bojkotu produktów, ogłaszanych w ostatnim roku – oczywiście niepełna, bo cytuję jedynie akcje, które zyskały szerszy rozgłos. Lewica specjalizuje się w bojkotach wody mineralnej. Staropolance dostało się za to, że weszła we współpracę z producentem tzw. odzieży patriotycznej Red is Bad. Zdaniem bojkotujących, firma odzieżowa promuje nacjonalizm i ksenofobię, w związku z czym żaden szanujący się demokrata Staropolanki do ust nie weźmie nawet w największy upał. Dalej przyszła kolej na Cisowiankę, której producent pochwalił się wspieraniem ruchów pro-life. Zwolennicy liberalizacji ustawy antyaborcyjnej okrzyknęli więc Cisowiankę napojem zakazanym. Dla równowagi prawica w mediach społecznościowych rozpoczęła kampanię zachęcającą do nabywania wody tejże marki.
A prawica, gdy idzie o bojkoty, także nie śpi. Dostało się producentowi napoju izotonicznego Oshee za urządzenie wspólnej promocji z „Gazetą Wyborczą”, która, jak wiadomo, z prawicą wzajemną sympatią się nie darzy. Dwa razy oberwał Maspex, w tym raz naprawdę groźnie. Najpierw za – podobną do sprawy Oshee – promocję napojów Tymbark razem z „Wyborczą”. Potem za sprawę, zdecydowanie skandaliczną, chociaż przez Maspex niezawinioną, czyli o akcję wynajętej agencji, która sprofanowała pamięć Powstania Warszawskiego przy okazji promowania napoju Tiger. Trzeba oddać sprawiedliwość szefom koncernu, że zareagowali właściwie i błyskawicznie. Przeprosili, z agencją się rozstali i przekazali niebagatelną kwotę powstańcom warszawskim. Tym samym uratowali wizerunek i pokazali, że nawet w najtrudniejszej sytuacji można zachować się przyzwoicie.
Przy tej ostatniej sprawie pojawiły się – także wśród prawicowych komentatorów – znamienne opinie. Można Maspexowi wytykać grzech niedopatrzenia, ale czy skuteczny bojkot nie okazałby się strzałem w kolano? Wszak chodzi o polski koncern, który jest regionalnym liderem. A co za tym idzie – o zbyt polskich produktów, o tysiące miejsc pracy, o rozpoznawalną narodową markę. Podkreślam to, bowiem w spirali nakręcającej się, wzajemnej nienawiści, coraz trudniej o głosy rozsądku.
Teraz na celowniku „bojkotowiczów” jest Francja. Nabroił prezydent Macron, który zaczął ostro atakować polski rząd. Rządowi zapewne w to graj, bowiem jakoś tak się składa, że im bardziej bojowo grzmią politycy zagraniczni, tym bardziej rośnie mu w sondażach. Ale niektórzy politycy i dziennikarze związani z prawicą wezwali do bojkotu francuskich produktów. Twitter miał ubaw: jedna z posłanek ogłosiła, że zamiast francuskich serów kupuje polskie – i dała zdjęcie produktu z polskiej wytwórni, ale… należącej do Francuzów. Kręgi niechętne rządzącej opcji na odwrót – ostentacyjnie zaczęły demonstrować miłość do francuskich marek. Cała akcja bardzo szybko zamieniła się w farsę.