Racjonalne górnictwo
W cieniu debaty o wsparciu polskich rodzin i o przedstawionym przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego programie rozwoju odbywa się żmudny i niewdzięczny proces restrukturyzacji polskiego górnictwa. To, że uzdrawianie polskiego górnictwa nie stało się dotąd pretekstem do sporych politycznych awantur, jest akurat dobrą wróżbą dla całego procesu. Ten zaś rozłożony jest na długie lata i nikt nie powinien spodziewać się cudów od ręki.
Jak na razie nie spełniły się czarne wizje tych komentatorów, którzy uważali, że nowy rząd będzie kupował spokój na Śląsku, wsypując miliardy złotych w worek bez dna, czyli w kopalnie. Sprawa była postawiona jasno: nie da się przeprowadzić procesu naprawczego, nie podchodząc do sprawy systemowo. A zmiany systemowe muszą dotyczyć również zasad wynagradzania.
Z warszawskiej perspektywy wszystko jest pozornie proste: górnicy zarabiają krocie, opływają w socjalne przywileje, a dodatki i premie czynią z nich bogaczy. Trzeba jednak pamiętać o tym, że z tego rozbudowanego systemu socjalnego korzystają nie tylko najciężej pracujący, czyli górnicy dołowi, lecz również kopalniani urzędnicy. Jest tajemnicą poliszynela, że znajdujące się w dramatycznej sytuacji górnicze holdingi w ostatnich latach rozbudowały aparat administracyjny. I z udogodnień, których nikt nie odmawia górnikom dołowym, szeroko korzystają również osoby pracujące znacznie lżej niż górnicy.
Warto przypomnieć, skąd bierze się ów rozbudowany system premii i dodatków – jego źródłem jest nieracjonalny system wynagradzania. „Goła” pensja górnika jest poniżej średniej krajowej. Dopiero dzięki dodatkom jej poziom rośnie. Zresztą z taką absurdalną konstrukcją mamy do czynienia również przy płacach urzędniczych: tu także rozmaite dodatki i premie podnoszą poziom wynagrodzenia nawet o ponad 100 proc.