Rządzący są po to, by słuchać obywateli
Krzysztof Przybył
Nowy rok kończył się pod znakiem złych sygnałów dla przedsiębiorców i rynku, zaczyna się zaś od dobrych wiadomości. Oby nie były one wyłącznie noworocznym prezentem na poprawę nastroju. WIG20 przekroczył już symboliczny poziom dwóch tysięcy punktów, a ze strony rządu mamy deklaracje i, co ważne, konkretne działania pokazujące, że wolność gospodarcza nie jest dla decydentów jedynie pustym hasłem.
W ostatnich tygodniach minionego roku pisałem o bardzo kontrowersyjnym projekcie likwidacji sieci aptecznych. Przypomnę: właścicielem apteki nie mógłby być już przedsiębiorca, a tylko farmaceuta, który w dodatku mógłby posiadać maksimum cztery placówki. Panem zawodowego życia i śmierci farmaceutów prowadzących apteki byłaby korporacja aptekarska, której pozycja wzmocniłaby się przeogromnie. Powstałoby aptekarskie państwo w państwie. Zyskałyby na tym zwłaszcza hurtownie farmaceutyczne – komu bowiem łatwiej narzucić warunki dostawy leków, właścicielowi czterech aptek czy kilkudziesięciu punktów? Straciliby pacjenci.
Ministerstwo Rozwoju przygotowało opinię na temat tego projektu, zgłoszonego jako poselski. Jest ona miażdżąca i pokazuje, jakie byłyby skutki takiego modelu dla naszej gospodarki. Pokazuje znakomicie, że model „apteka dla aptekarza” tak się ma do wolnego rynku, jak pięść do nosa. Do tej pory, pomimo apeli ekspertów i medialnego alarmu, niebezpieczny projekt przechodził przez kolejne etapy sejmowych prac gładko. Teraz pojawiła się szansa, że nie powstanie imperium izb aptekarskich na koszt pacjentów.
Tyle, jeśli chodzi o budzące nadzieję deklaracje. A teraz o działaniach. Ministerstwo Edukacji zakończyło eksperyment z jedynym, rządowym, bezpłatnym podręcznikiem. Kiedy władza – w tym przypadku jeszcze poprzednia – zamiast dawać wolny wybór, forsuje jedynie słuszne rozwiązanie, powinno budzić to niepokój. Bezpłatny podręcznik miał być odpowiedzią na to, że rodzice corocznie wydają setki złotych na nowe książki dla swoich pociech. Cóż, jeśli ktoś jest winny takiego stanu rzeczy, to nie wydawcy i księgarze, ale właśnie urzędnicy. Przecież można sobie wyobrazić model, w którym podręczniki kupuje szkoła, a uczniowie po prostu je wypożyczają. Jeżeli jest to nierealne, to z tej przyczyny, że podstawa programowa w polskich szkołach zmienia się jak w kalejdoskopie. Ponoć każdy żołnierz nosi w plecaku buławę marszałkowską – każdy minister edukacji III RP wierzył zaś, że jego misją jest kompletne wywrócenie podstaw edukacji i budowanie ich od nowa.